CZAS

CZAS

 

Wprawdzie myśl o tym, jak dotrwać do kolejnego pierwszego najskuteczniej wypiera wszelkie inne, to przecież zdarza się raz na jakiś czas pomyśleć i o tym, także, iż czas upływa nieubłaganie, a wraz z nim szansa zrobienia jeszcze czegoś w naszym życiu, takiego, z czego bylibyśmy dumni lub po prostu zadowoleni. Kiedy jednak znajdzie się już jakimś dziwnym trafem czas na to, by pomyśleć trochę nad tym, jak żyjemy, to najtrudniej opędzić się nam przed myślą o tym, że w życiu brakuje nam najbardziej czasu, czasu jeszcze raz czasu. Przede wszystkim na to, co jest właśnie najważniejsze, gdyż jedzenie i spanie oraz praca są, wprawdzie ważne, ale jeśli one tylko wypełniają naszą egzystencję, to cóż ona jest warta? A czasu brakuje nam na kontakt z najbliższymi, dla naszych dzieci by wiedziały, że mają rodziców i dla rodziców, by wiedzieli, że mają wciąż jeszcze kochające ich dzieci, dla przyjaciół i znajomych, a przede wszystkim – dla nas samych. Choćby po to właśnie, żeby przystanąć w tej codziennej gonitwie, pomyśleć nad tym co i jak robimy. W końcu – żeby i nad tym pomyśleć co się z naszym czasem faktycznie dzieje i kto lub co tak skutecznie go zabiera.

Jest tak chyba dlatego, że czas ma u nas wartość jeszcze mniejszą, niźli złotówka. Dobrze nam idzie – sądząc po statkach ze zbożem czekających wciąż na redzie, topienie tysięcy dolarów dziennie, nawet nie w brudnych wodach Bałtyku, lecz gdzieś w niedowładzie organizacyjnym. Jeszcze lepiej gada się nam o konieczności oszczędzania złotówek, natomiast czas jest jak powietrze. Liczy się tylko wówczas, kiedy zaczyna go brakować, gdy kończy się rok, plan jest napięty i gdy w grę wchodzi jeszcze czas „państwowy”. Prywatny czas, mój i twój nie ma natomiast żadnej wartości i nie może być w związku z tym nigdzie, niczyim, w jakiejkolwiek sprawie, argumentem.

Kiedy czekasz na przystanku tramwajowym czy autobusowym bezskutecznie przebierają nogami i denerwujesz się, gdyż grozi ci to ponad półgodzinne czekanie spóźnieniem do pracy, to masz jeszcze nadzieję na zrozumienie choćby tylko twojej sytuacji. Pan, który najrzadziej chyba w sumie tramwajami akurat jeździ i z dokumentów tylko wie, jak faktycznie ma się tutaj sytuacja powie ci jeszcze o niewątpliwych trudnościach z kierowcami, motorniczymi czy z taborem. Jeśli jednak w grę wchodzi twój własny, prywatny, poza pracą -czas i jeślibyś zgłaszał o to pretensje, że zabrano ci go kosztem wypoczynku, relaksu lub innych prywatnych korzyści, to gadanie takie do rzucania grochem o ścianę najbardziej jest podobne.

Prywatny czas jest dla nas – jako wartość taką abstrakcją, jak – nie przymierzając, dla ojca trojga dzieci egzystującego na państwowej pensyjce „maluch” choćby tylko – po cenie „dolarowej”.

Na co dzień najgorsza jest taka sytuacja, kiedy ty robisz coś w swoim prywatnym czasie, natomiast ile to wszystko będzie trwało zależy od kogoś, kto aktualnie pracuje. Ty jesteś już po pracy i kupujesz w sklepie, gdzie panie właśnie pracują, wracasz do domu i dotrzeć tam możesz tylko dzięki tym, którzy w przeciwieństwie do ciebie pracują nadal. I wszędzie czekasz. Taka to już bowiem generalna zasada, że gdzie, jak gdzie, ale najmniej to się nam spieszy właśnie w pracy. Bo też i do czego spieszyć się ma? Mówić wprawdzie mówi się przede wszystkim dużo, rzadko natomiast z sensem o tym na czym faktycznie praca winna polegać. Ileż to jednak wody jeszcze w Wiśle upłynie zanim będzie tak, że odsiadywanie „od – do” przestanie być faktycznie jej sensem jeśli już nie właściwym, to z pewnością podstawowym. I chyba właśnie praca oparta nie na zasadach „zrobiłeś – jesteś wolny”, ale „odsiedziałeś – możesz iść do domu” przekonuje nas najbardziej o tym, ze czas nie jest żadną wartością i spieszyć się nie ma dokąd.

W naszym myśleniu o czasie, a już szczególnie o czasie wolnym od pracy jest absurdu tak wiele, że można by nim niejeden kraj obdzielić. Pomyślmy bowiem tylko jak to jest. Gdy chcesz coś kupić, szczególnie lepszego, gdy chcesz zobaczyć coś sensownego i pięknego zarazem, to ludzi tyle, że wszystkiego za mało – i szynki, i biletów do teatru także. Za to w sklepie kas aż pięć, ale czynna tylko jedna – i tak na każdym kroku. Jeśli brakuje faktycznie ludzi do pracy, to sensownym wydaje się wyjście takie, żeby rezygnować z odsiadywania i zachęcać ludzi do robienia i zarabiania, ale nie po tysiąc złotych tygodniowo, bo kogóż weźmie taka zachęta? A cóż my robimy? Słychać przede wszystkim pohukiwania na ludzi, że pracują za mało wydajnie i przechodzimy na totalną koncepcję niszczenia wolnego poza pracą czasu. Ostatnio spółdzielnie mieszkaniowe poszły już na to, że spółdzielcy własnymi rękoma będą wznosili bloki. Tylko czekać, aż spółdzielnie krawieckie przemienią się w punkty samodzielnego przez klientów szycia garniturów, a lekarskie w samodzielne leczenie w oparciu o pisemne wskazówki typu „te zielone piguły to na podagrę, a te niebieskie to na serc klekoty”.

Mało nam jeszcze tego, że każda z domowych kuchni, to praktycznie restauracyjna placówka, że jesteśmy już stolarzami, malarzami, piekarzami, kucharzami i czym się tylko da w czasie wolnym od pracy? Idźmy tak dalej. Czemu nie? Tylko kto z nas uwikłany w tak praco- i czasochłonną codzienność będzie miał jeszcze siły i czas na to, by normalnie pracować?

 

Tadeusz Wojewódzki

 

Dziennik Bałtycki, 55 (12882) 6 marca 1987

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.