KOSZTY

KOSZTY

 

Ile razy słyszę, że ktoś tam zasiada do cierpnie mi na kosztów, tyle razy skóra cierpnie mi na grzbiecie. Wszak zaraz wyobrażam sobie rezultat owego “zasiadania” w postaci kolejnej podwyżki cen, reglamentacja lub czegoś w tym rodzaju. Inni – mniej tchórzliwi – zasiadają, obliczają i twierdzą, że diabeł wcale nie taki straszny, jak go malują. Prócz odwagi to jeszcze “zasiadających” łączy, że bez względu na urodzaj używanego przez nich liczydła (prywatnego czy państwowego) uzyskują, takie same, bez mała, rezultaty. Otóż wychodzi im na to, że u nas nic i nikomu absolutnie nie opłaca się: rolnikowi – rolnictwo, rzemieślnikowi – rzemiosło, handlowcom – handel itd. Albo więc teraz rachunki jakieś takie, że już inaczej ani rusz wyjść w nich nie może, albo faktycznie jest tak, że wszyscy wszystkim wszystko robią za frajer. W każdym razie mają często, takie właśnie miny i sprawiają takie też wrażenie. Jak to jest w końcu jeszcze nie za bardzo wiadomo. Widać natomiast dookoła, że na razie ludzie zakasują rękawy i coraz częściej zaczynają liczyć koszty. Świat oglądany zza liczydeł wygląda niby tak samo, a przecież trochę, jakby inaczej. To, czego ceny nie znaliśmy jeszcze wczoraj, dzisiaj zapisane jest w naszej pamięci łącznie z ostatnią, niewiadomego zresztą pochodzenia, podwyżką. To, co  przedtem było darowane, teraz sprzedawane jest normalnie i najchętniej bez udzielania jakichkolwiek kredytów. To, co wydawało się nie mieścić w pojęciu ceny teraz przeliczane jest na nasze, zwyczajne złotówki. Rośnie też przekonanie, że to, co faktycznie u nas rośnie bez przerwy i bez widocznego końca – to koszty. No więc się je oblicza, oblicza i jeszcze raz oblicza.

Nie pawiem więc, żebym się specjalnie zdziwił, kiedy znajoma szczerym, jak tlę zdaje, wyznaniem obwieściła, iż skończyła właśnie obliczanie kosztów uśmiechu jej męża do “jakiejś tam, pierwszej lepszej baby” i jest wyliczoną wielkością tak wstrząśnięta, że miejsca sobie znaleźć od tej pory nie może. Wyszło wszakże na to, że ów jeden uśmiech kosztował prawie trzydzieści tysięcy. Niewiele jest cen, które są jeszcze w stanie faktycznie zdziwić nas szczerze lub zaskoczyć bez reszty. Ale taka sumka za jeden uśmiech wywarła i na mnie solidne wrażenie. Jak do tego doszło? Po prostu i całkiem zwyczajnie: rzucili do sklepu winogrona, więc on poszedł i odstał swoje. Potem tak go od tego stania serce łupać zaczęło, że je zaczął winogronkami, co to niby dla dzieci wystane, reperować, wzmacniać. Ale żeby to, jak człowiek jadł, a ten dosłownie żarł, no i pech chciał, że pestka mu między zęby przednie wlazła, druga, pomogła i ząb diabli wzięli. A że dwa miał takie, szczególnie dobrze widoczne i sterczące troszkę jak u bobra, więc chłop zamknął się w sobie, pić wprawdzie nie pił, ale i nie jadł, tylko siedział ponury, jak jesienny dzień i przeżywał ową stratę. Widzieli ową odmianę wszyscy, więc jak się jakiś znajomy po drodze napatoczył, to zaraz nie o jej zdrowie wypytywał tylko o to, co też się szanownemu małżonkowi stało, że taki teraz markotny, że ponury, że do nikogo gęby otworzyć nie chce i wygląda tak, jakby do ust nabrał wody. Pytali ją z takim wyrzutem w oczach, że już dłużej tego znieść nie mogła. Pozbyła się więc naprędce któregoś ze swych rodowych klejnotów, dziada za frak i do protetyka poszli. Po tygodniu miejsce rażącego ubytku zajął ząb i “stary” powrócił do normy. Znajomi przestali wypytywać, stracili z oczu ten wyraz wyrzutu, a ona poniosła koszty, które w całej swej rozciągłości zalegały jej odtąd wątrobę i ciężaru których ładną miarą pozbyć się nie mogła, Nawet tak szczere wyznanie prawdy, jak w rozmowie ze mną, niewielką tylko ulgę przynieść jej zdołało.

I kto wie, jak skończyłaby się rzecz cała, gdyby nie pomysł prosty, jaki przyszedł jej potem do głowy, a z kosztami właśnie związany bezpośrednio. Otóż, znajoma owa rada w radę ustaliła wspólnie z przyjaciółkami swymi, że mężulkowi przypiąć należy w klapę marynarki taką niby to karteczkę, niby to wizytóweczkę w treści twej powściągliwą lecz informującą płeć piękną stanowczo bardzo, iż uśmiech pana noszącego tę wizytóweczkę kosztuje średnio tyle co, a tyle, co wyliczono na podstawie społecznie zaakceptowanej kalkulacji. Ona to bierze pod uwagę kwotę wyłożoną jednorazowo przez żonę tegoż pana, a traktowaną jako zwrotny wkład w słuszne skądinąd dzieło podwyższania kultury naszych wzajemnych stosunków i kontaktów, zwłaszcza między osobnikami płci odmiennej. Dzieląc kwotę ową przez liczbę dni w roku doliczając koszty własne, marże, oraz innych jeszcze punktów kilkanaście, charakterystycznych dla wszelkich innych kalkulacji, ustala ostatecznie za ów uśmiech kwotę złotych trzysta i piętnaście, co należy też bezzwłocznie uiścić wkładając sumę całą do górnej, zewnętrznej kieszeni marynarki pana raczącego uśmiechem niniejszym.

Z tego, co mi wiadomo żona odzyskała stan absolutnej równowagi, mąż uśmiecha się wcale nie tak rzadko, żadna z kobiet nie wpłaciła – jak dotychczas – nawet pięciu groszy i wszyscy są bardzo zadowoleni.

Dziennik Bałtycki, 254 (12189) 26 października 1984

 

Tadeusz Wojewódzki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.