ZAOCZNI

ZAOCZNI

Wcale nie prorocy, ale specjaliści w twoich dziedzinach, dobrze zorientowani w tym, co dzieje się w świeci nowego i dobrego, z troską mówią o naszych starych technologiach i jeszcze starszym parku maszynowym, roztaczając bynajmniej nie mieniące się barwami tęczy perspektywy. Znacznie rzadziej wspomina się natomiast o tym, że zacofanie ma swój wymiar nie tylko techniczny. ale i ludzki, I to w dwojakim przynajmniej znaczeniu.

Najbardziej widoczna jest nieporadność człowieka wychowanego na liczydłach, w świecie, gdzie technika elektroniczna dawno już przestała pełnić rolą błyskotek i stała się chlebem powszednim. Nieporadność widoczna w banku, przy sklepowej kasie i w tysiącach innych jeszcze miejsc. Ale ten wymiar zacofania szybko można nadrobić, wszak dotyczy on w sumie manualnych tylko nawyków i takiej też sprawności. Co innego jednak, gdy w grą wchodzi myślenie, sposób patrzenia na rzeczywistość, jej rozumienie. W przeciwieństwie do pieniędzy, które czasami spadają z nieba, i technologii, które można kupić oraz w miarą szybko opanować, to co jest pod czaszką zdaje się być wyjątkowo oporne na wszelkie zmiany i wszystko, co tutaj się dzieje, dzieje się faktycznie bardzo powoli.

Człowiek pracujący ciężko na skutek zacofania technicznego budzić może różne odczucia, ale są one zazwyczaj dobre, jeśli tak można powiedzieć o współczuciu dla trudu ludzkiej pracy, o zrozumieniu dla wysiłku itd. Człowiek zacofany w tym drugim znaczeniu, a wiać zwyczajnie głupi, noszący wodą w sitku czy przelewający z próżnego w puste, dobrych odczuć nią budzi i budzić nie może. Dlatego też o tej formie zacofania powiedzieć można, iż posiada ona swój wymiar nieomal tragiczny.

Zacofanie niejedno ma wprawdzie imię, ale szczególnie bolesne jest to, które pochłania ludzkie siły tworząc w sumie tylko fikcje. Są zapewne przykłady bardziej przekonujące, bardziej drastyczne i denerwujące zarazem, ale studia zaoczne to łączy z nimi, że sposób naszego o nich myślenia utrwalił się na tyle skutecznie, by fikcję brać za realność.

W zaplanowany dzień zjeżdżają na zjazd z całego województwa, a bywa przecież, że i z innych także, z tobołami, książkami i zeszytami – zaoczni studenci. Pomińmy inne kierunki, by przy samej tylko zostać pedagogice. A więc kobiety – matki, żony – dotychczas na dwóch etatach (w pracy i w domu), teraz zatrudnione zostają na etacie trzecim – zaocznej studentki. Przeciętnej, ambitnej kobiecie wystarcza zazwyczaj sam tylko dom, aby urobić się po łokcie. To przecież nie tylko wieczne pitraszenie, sprzątanie, pranie, wychowywanie dzieci, cerowanie i tysiące innych domowych obowiązków, ale nadto zakupy. Jeden tyłka etat – domowej kuchty – wystarcza więc w zupełności, by czasu starczyło ledwie na kawką i to nawet nie z panem listonoszem, gdyż ten dzisiaj też zabiegany i na kawki nie taki łasy. Na tym wiać tylko jednym etacie brakuje często czasu na list do rodziny, a tym bardziej na lekturą czasopisma, chyba że starej „Burdy" z polskojęzycznym dodatkiem, aby sobie coś jeszcze uszyć, przerobić, żeby było taniej.

Kobiety na dwóch etatach często nie dosypiają, szczególnie gdy dzieci w domu i to, czego przy nich zrobić nie można odłożyć trzeba na późniejsze, nocne godziny. Nawet jeśli małżonek pomaga, to i tak pracy stacza dla obojga. Kiedy wiać dochodzi trzeci etat – studentki zaocznej – coś musi zacząć się dziać kosztem czegoś innego. Domu się nie oszuka, tak jak nie uda się raz czy drugi wepchnąć do kolejki za mięsem albo mężowi włożyć stare skarpetki tam, gdzie, leżeć winny świeże. Praktycznie wiać na studiowanie nie ma w domu czasu.

Jeśli nawet założyć wariant bardzo optymistyczny, że mimo wszystko uda się wykroić trochę wolnego czasu i siąść do książki, to cóż wspólnego ma takie z doskoku siadanie do nauki ze studiowaniem, skoro ma to być właśnie studiowanie. Student zaoczny na uczelni zajęć ma niewiele, cały obowiązek spoczywa na samodzielnej pracy. Zmęczony po pracy zawodowej i udręczony codziennymi obowiązkami domowymi zdaje się być wręcz karykaturalnym materiałem na kandydata złaknionego wiedzy, oddającego się kontemplacji, adepta nauki.

Studia zaoczne w takich warunkach egzystencji, jakie typowe są dla zamężnej, obarczonej rodziną i pracującej u nas kobiety nie mogą dać solidnych, zawodowych podstaw. A jeśli nie o nie, to o cóż tutaj jeszcze może chodzić? Odnieść można takie wrażenie, że chodzi nade wszystko o „mgr” przed nazwiskiem, skoro w szkołach uczyć winni ludzie z dyplomami wyższych uczelni. Uznając słuszność argumentu, że muszą być po studiach, czego dowodem mają być owe „emgieery", trudno nie zadać sobie pytania: po cóż taka wielka do tego wszystkiego fatyga, tyle ludzkiej energii, skoro poza samym tytułem reszta bliższa jest fikcji niż prawdziwemu studiowaniu? Można by się przecież umówić, że po pięciu latach pracy w szkole i przeczytaniu określonej lektury, z której odpytać mógłby choćby pan dyrektor, zainteresowani dostają po tytule i cześć. Efekt ten sam, a ileż mniej zbędnego trudu i kosztów. Jeśliby natomiast chodziło o przygotowanie zawodowe, gruntowne, z prawdziwego zdarzenia, to ludzi tych należałoby zwolnić na kilka lat z pracy zawodowej i uczyć ich normalnym, może nawet bardziej intensywnym niż na tradycyjnych studiach stacjonarnych, trybem. A jeszcze prościej byłoby stworzyć takie warunki finansowe, żeby do tej pracy pchali się najlepsi, a nie wymagający przyuczania.

Póki co kolejne roczniki podjęły zaoczne studia. W trudzie, poświęceniu, nie bez fizycznego wysiłku. Dla dyplomu, i kto wie ile trzeba będzie jeszcze czasu, aby pojąć, że to w sumie fikcja nie przynosząca praktycznie prawie żadnych korzyści, że postęp nie na dyplomach się opiera, lecz na rzetelnej wiedzy.

Dziennik Bałtycki, 241 (13068) 16 października 1987

Tadeusz Wojewódzki

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.