GRANICA

GRANICA

Na pierwszy rzut oka wydaje się w porządku. Ludzie czekali kilkanaście lat na pierwsze w życiu, wreszcie własne mieszkanie. A że cierpliwi byli, więc doczekali. Spółdzielnia wybudowała. Policzyła dokładnie ile co kosztowało, podzieliła to przez liczbę oczekujących na klucze i wyszło na jednego „szczęściarza” po czterysta, bez mała, tysięcy złotych polskich do zapłacenia w terminie nieomal z dnia na dzień.

Kilkaset metrów bliżej stoją takie same bloki jak te, oddawane teraz właśnie. Ludzie wprowadzili się do nich jednak wcześniej, bo kilka już lat temu. Płacili wówczas normalnie, jak my wszyscy – po kilka, może kilkanaście tysięcy w ramach dopłaty. Tamte starsze i te najnowsze bloki są – powtórzmy to raz jeszcze – takie same. Ale gdzieś tam właśnie między tymi wcześniej oddanymi, a oddawanymi teraz przebiega, niewidzialna wprawdzie choć łatwo odczuwalna, granica. Granica czego z czym? Beztroskich czasów życia na kredyt z czasami, których charakter określił wystawiony nam wszystkim rachunek do zapłacenia za ową beztroskę? Chciejstwa z rachunkiem ekonomicznym? A może granica czegoś, co dobrze jest nam znane z czymś, co dopiero rodzi się, co nadchodzi, choć nie wielu zdaje sobie z tego sprawę?

Każdy ma swoje kłopoty. Czyż jest sens interesować się cudzymi kłopotami skoro własnych starczy na niejedną, bezsenną noc? Nie wszystkimi kłopotami interesować się wypada. Nie wszystkimi trzeba. Ale w przypadku tych, którzy płacić mają po czterysta tysięcy i wypada i warto zarazem. Nawet nie dlatego, że stanowisko spółdzielni mieszkaniowej zamyka się w stwierdzeniu, że chętnych na te mieszkania to oni i tak znajdą. Także i nie dlatego tylko, że dzisiaj oni, a jutro nasze dzieci staną przed takim właśnie problemem. Rzecz warta jest zainteresowania albowiem jest to dla nas sytuacja zupełnie nowa, inna od tych, do których przywykliśmy. Powie ktoś, że nowa, ale do takich nowych będziemy się mu sieli przyzwyczaić, gdyż skończył się czas dawania, dotowania itd. Że teraz jest reforma, że rządzą twarde prawa ekonomiczne, a te wykluczają, sentymenty oraz wszelkie chciejstwa.

Otóż odnoszę wrażenie, iż brakuje nam teraz bardziej zwyczajnego, najzwyczajniej szarego realizmu.

Kiedy było czerwone światło dla praw ekonomicznych, to nie liczyły się one wcale. Liczyła się natomiast cała reszta. Jaka? Każdy pamięta. Teraz natomiast, kiedy dla tych praw zapalono światło zielone, to liczą się tylko one, całej natomiast reszty nie widać. Przypomina to jazdę samochodem od krawężnika do krawężnika. Statystycznie rzecz ujmując jedziemy prosto, ale realnie patrząc, na krótszych tej drogi odcinkach dostać można niezłych zawrotów głowy.

Teraz mamy taki odcinek, który nazywa się reformą gospodarczą. Jak to zwał, tak zwał, ale na chłopski rozum chodzi o to, żeby, znając prawa ekonomiczne, tak poruszać się w rzeczywistości, by mieć to, co chcemy i unikać tego, czego nie lubimy. Tymczasem praw tych nie traktuje się jako realności, którą trzeba znać i wykorzystywać dla naszego wspólnego dobra lecz jako pretekst, który usprawiedliwia wszystko. W praktyce sprowadzać się to może do tego, że atak na spółdzielnię, która każe płacić czterysta tysięcy, poczytany może być jako atak na reformę. Sama spółdzielnia wyjść może z tego jako rzecznik owej reformy i obrońca, a ci nieszczęśnicy jako wsteczny element, relikt czasów woluntaryzmu, chciejstwa etc.

Dzieje się więc tu chwili obecnej coś bardzo niebezpiecznego. Potrzeba nam wielu rzeczy, tak bardzo, że niezależnie od tego jakie one będą i za ile i tak będziemy musieli je kupić. No, choćby mieszkania właśnie. Z całego rachunku ekonomicznego pewne jest jedno: płaci zawsze kupujący. Płaci, bo musi. Jego sprawa, jego kłopot. Skoro jego, więc wszyscy produkujący na sprzedaż idą po linii najmniejszego oporu. Jest to droga związana zazwyczaj ze wzrostem cen. Z kolei wzrost ten nie ma w praktyce żadnych granic, ram. Ani ekonomicznych, ani moralnych. Punktem odniesienia nie są przecież nasze wynagrodzenia. Najlepszym na to dowodem są swetry męskie po 18-20 tysięcy. Tak to jakoś wychodzi z ekonomicznych wyliczeń, że cały miesiąc pracujesz na jeden sweterek. I nikogo to już nawet nie dziwi. A jak zacznie się dziwić, to mu się wyjaśni, że tak być musi, gdyż jest reforma.

Krótko mówiąc: przejęci uświadomioną wreszcie obecnością praw ekonomicznych w naszym życiu widzimy tylko te prawa. Nie umiemy albo nie chcemy widzieć ich w kontekście innych, nie tylko ekonomicznych wartości. A kto tak patrzy, traci poczucie granicy między tym, co rozsądne i bezsensowne, konieczne a tylko możliwe, dobre i złe. I jest to chyba ta właśnie granica, której przekraczać nie wolno.

Dziennik Bałtycki, 219 (12743) 19 września 1986

Tadeusz Wojewódzki

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.