ALE…
O teraźniejszości zwykliśmy mawiać, że jest kryzysowa, „nawiasowa”, inflacyjna itd. Znacznie rzadziej zwracamy uwagę na to, że teraźniejszość nasza jest ponadto amoralna, że sprzyja „spłaszczaniu”, trywializowaniu czy wręcz eliminowaniu z naszego życia wartości, które nie potrafią sprostać wymogom dosłownie rozumianej praktyczności, których obecność przeszkadza nam w osiągnięciu kolejnych celów, zaspokajaniu tych mniej i tych bardziej pilnych potrzeb. O tym, iż jest właśnie tak nie zaświadczają kroniki milicyjne. Fakty tam odnotowane mieszczą się zazwyczaj w ramach patologii społecznej. Znacznie ważniejsze jest jednak to, co dokonuje się w normalnym społeczeństwie, które na co dzień, charakterem własnych działań wyznacza realne ramy tego, co można, co należy, a czego nie należy czynić.
Gdyby ludzie reagowali u nas na braki w sklepach tych artykułów, które są im pilnie potrzebne, wyrywałem włosy z głowy, to w stosunkowo krótkim czasie ulice wypełniłyby się po brzegi tłumami łysych. Ale ludzie miast wyrywać owe włosy, nauczyli się jakoś tam sobie radzić. Więc radzą sobie, kiedy w sklepach nie ma odpowiedniej farby, kiedy nie ma gwoździ czy kleju. Radzą sobie, kiedy nie ma tysięcy innych także drobiazgów. Amoralność tego typu sytuacji polega na tym, że choćbyś człowieku pękł, choćbyś płacić chciał dziesięć razy drożej, choćbyś sprzedawcę po rękach całował, to i tak nie dostaniesz, bo tego w sklepach nie ma. Jest natomiast w fabryce, w stoczni, albo innych czasami. dużo mniejszych zakładach. No więc ludzie radzą sobie ponaglani przez życie, a bywa, że i przepisy prawne wymagające posiadania wielu rzeczy w określonym stanie, wyglądzie itp. Sytuacja tego typu nie nazywa się po imieniu sugerując, że chodzi tutaj o „zdobywanie”, „załatwianie”, „kombinowanie” itd. Sytuacja takich zdarza się wiele i wielu ludziom.
Dla garści gwoździ, dla słoja farby lub odrobiny kleju dokonujemy czegoś, czego skali w owym momencie nie odczuwamy, nie rozumiemy bądź nie zauważamy. Boć w gruncie rzeczy chodzi tutaj o amoralność usankcjonowaną, uznaną za obecną w naszym życiu, normalną i konieczną. Jak groźne jest to zjawisko dla naszej przyszłości, dla obecnego i przyszłego obyczajowo-kulturowego kształtu nas, jako narodu, jako grupy kultowej o określonej tradycji i wobec nich powinności, trudno jest wyrazić słowami pozbawionymi patosu. Ale patos stracił u nas wzięcie.
Stwierdzenie faktu amoralności sytuacji takich, jak ów brak wielu bardzo drobiazgów, niczego jeszcze samo przez się nie rozwiązuje. Zdrowy rozsądek nie pozwala ani ganić ani też pochwalać wyzwolonej owym brakiem zaradności. Nie goniąc, ale też nie przyzwalając przyznajemy temu zjawisku atrybut konieczności, niezbędnej jego w naszym życiu obecności. Wolimy, więc raczej milczeć udając, że problemu po prostu nie ma, albo mówić, że jest pomniejszając jego rozmiary oraz pomijając faktyczne zagrożenia. Trudno też oczekiwać, aby ktoś podjął nagie próbę dania szansy moralnego egzystowania tym, którzy tak właśnie egzystować zamierzają tworząc na przykład warunki legalnego zakupu tego, co jest i będzie nadal wynoszone przez bramę, niezależnie od sprawności i mnogości tych „na bramie”.
Skłonnym do posądzania mnie o nadmierny pesymizm zwracam uprzejmie uwagę na dwie choćby tylko tendencje współbrzmiące z powyższą. Pierwszą z nich zaobserwować można śledząc głosy w tej dyskusji na temat zasad rekrutacji na uczelnie. Widać z nich, jak na dłoni, że nie za bardzo wiemy co najcenniejsze jest, najważniejsze dla nas, jako narodu, kraju oraz indywidualnie – dla ludzi. Nie wiemy ponadto dlaczego coś tom bardziej cenne jest, bardziej pożądane od czegoś innego. W tym określonym kontekście jakżesz znamienna jest wypowiedź jednego z wysokich urzędników państwowych stwierdzająca, że za normalną uznać trzeba będzie sytuację, iż sprzątaczka zarabiać będzie w sz
Pozostaje więc perspektywa ziemskiej realności i brania życia takim, jakie ono jest. A jest ono takie właśnie, że wczoraj pytani o to, czy można kraść odpowiadaliśmy, że nie można, zaś dzisiaj powiadamy, te nie można ale…
Kto wie gdzie nas to „ale” jeszcze zaprowadzi?
Dziennik Bałtycki, 277 (12212) 23 listopada 1984
Tadeusz Wojewódzki