BEZMYŚLNOŚĆ
To było w sobotę przed południem. Kto nie musiał w tym dniu pracować nadrabiał zaległości z całego tygodnia. Panie prały więc, ale gotowały prócz tego i to większe ilości – obiady na dwa dni. Wielu dogrzewało się otwartymi piekarnikami. Wiadomo, w te mroźne dni awaria goniła awarię i kaloryferom daleko było do gorących.
Garnków trzeba pilnować, żeby się w nich to i owo nie przypaliło, ale piekarników – do ogrzewania – nie trzeba. Ci, którzy się nimi grzali – nie pilnowali. Niektórzy poszli sobie nawet do sklepu i zanim wrócili trwało to kilka godzin. Przerwa w dostawie gazu była krótka, może godzinna zaledwie. Najpierw ciśnienie spadało bardzo powoli i zauważyć wprawdzie można to było, ale taki stan rzeczy wydawał się naturalny. Kto to dostrzegł myślał, że musi być właśnie tak, skoro wielu dogrzewa mieszkania piekarnikami, a poza tym ludziska pitraszą. Wreszcie płomień na paleniskach gazowych kuchenek przygasł zupełnie, zatoczył kilka szybkich kółeczek i zgasł.
Gaz włączono powtórnie. Kto był w domu, blisko kuchni, a nie zauważył niczego podejrzanego wcześniej, musiał poczuć to teraz. Ale były i takie przypadki, kiedy ludzie nie połapali się w porę. Dwa z nich stały się przyczyną tragedii, która wstrząsnęła Trójmiastem. Dzisiaj wielu z nas zadaje sobie pytanie czy nie można było temu zapobiec. Przecież wystarczyło powiadomić ludzi o grożącym niebezpieczeństwie, wystarczyłby jeden wóz z głośnikiem, wcześniejsza informacja. Uczuliłoby to tych, którzy stali w kolejkach w tym czasie, kiedy u nich z otwartych piekarników ulatniał się gaz i kominami wentylacyjnymi wędrował wyżej i wyżej. Ale nikt nikogo o niczym nie informował. Po prostu gazu nie było, a potem był.
Całe to zdarzenie prawdziwe jest w połowie. Nie doszło na szczęście do tragedii. Doszło natomiast do przerwy w dostawie gazu. Kto telefonował pod numer alarmowy dowiedział się, że „ludzie do awarii już wyjechali”. Kto pytał o podjęte w tej sytuacji środki ostrożności został poinformowany o tym, że osoby za to odpowiedzialne wiedzą co należy robić.
Do tragedii nie doszło. Wielu więc dzisiaj powie, że nie ma sprawy i nie trzeba być przewrażliwionym. Ale gdzie jest ta granica naszej troski o ludzkie bezpieczeństwo, której przekroczenie uważane być może za nadwrażliwość? Czy ma być ono zgodne jedynie z resortowymi, specjalistycznymi wyobrażeniami w tym względzie, czy też winno być bliskie wyobrażeniom tzw. przeciętnego człowieka, przeciętnie wrażliwego, przeciętnie inteligentnego?
Tych nadwrażliwych, a przy okazji atakujących wyspecjalizowane służby i takież instytucje zawsze można w powadze fachowości wyśmiać, zawsze można zrobić z nich głupka. Wówczas ten zdrowy rozsądek wrażliwego przeciętniaczka wydawać się będzie zwyczajnym brakiem kompetencji, a nawet wtykaniem nosa – bezczelnym zresztą – w sprawy, na których się nie zna i lepiej, żeby się na ich temat w ogóle nie wypowiadał.
Ta fachowość i nasze bezpieczeństwo często nie idą jednak tą samą drogą. Nie laicy przecież w dziedzinie projektowania, lecz architekci, zapewne zdecydowali o tym, że niejeden z tuneli trójmiejskich wyłożony jest płytami spełniającymi wprawdzie wymogi estetyczne, gdyż gładkimi, jak lustro, ale „urozmaiceniem” dla użytkowników tych pałacowych podłóg jest cokolwiek śliskiego. Może to być woda, absolutnym natomiast luksusem jest śnieg i lód. Co za figury, jakie piruety i poślizgi na jednej nodze z pokazywaniem wszystkiego co można nosić pod spódnicą, wyczyniają użytkownicy tunelu przy dworcu w Gdańsku, to doprawdy autentyczne pokazy ubocznej wprawdzie, ale jakże owocnej pracy architektów właśnie.
Skoro żyjemy wśród speców w dziedzinie projektowania, którym może zdarzyć się zapomnieć o tym, że po podłodze trzeba będzie chodzić, to czyż przejawem supernadwrażliwości może być zdziwienie faktem, że gaz włączono po przerwie bez odpowiedniego uprzedzenia o tym użytkowników? Tym bardziej że w przeciwieństwie do owego tunelu nie chodzi już tylko o skutecznie potłuczone te miejsca, które służą nam do siedzenia, nie o połamane kości, lecz o ludzkie życie.
W Gdańsku nie opodal redakcji zawaliły się dwa kominy, naruszając skutecznie dach i stwarzając dla przechodniów realne zagrożenie. Opowiadał mi kolega, że faktem tym nikt się specjalnie nie zainteresował. Ludziska jakby czuli, że nikomu na łeb nic się nie urwie, nie zawali, nikogo nie okaleczy, nie zabije. I tym razem wszystko skończyło się dobrze. Gdyby nie, szukalibyśmy odpowiedzialnego. Ofiarnego kozła. Tych, jak się postaramy, to zawsze jakoś znajdziemy, ale sedno sprawy leży przecież nie w tym tylko. Chodzi raczej o to, że w naszym o innych ludziach myśleniu, szczególnie tam, gdzie chodzi o ich bezpieczeństwo, miejsce przewidywania, troski czy choćby tylko logiki często zajmuje pospolita bezmyślność.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 25 (12825) 30 stycznia 1987