BRUD
Nie wiem czy można żyć biednie i szczęśliwie zarazem. Jeśli bajkom wierzyć to i owszem. Wiem natomiast, że można żyć biednie ale schludnie i czysto zarazem. Brud choć zwykł się nam kojarzyć z biedą i ubóstwem nie z niej się bierze, tak jak myszy nie biorą się ze zgniłej słomy. Brud bierze się z naszych przyzwyczajeń, nawyków, potrzeb i naszego wyobrażenia normalności.
Brud ma wprawdzie i nędzą tyle wspólnego, że jeśli już nie wypełnia w całości, to podkreśla w każdym, także i w naszym pejzażu, cechy właściwe obrazowi nędzy i rozpaczy. Ważniejsze jest jednak to, że jeśli wszędzie jest go pełno i pod ręką wodzi się na co dzień z niechlujstwem oraz dziadostwem godnym chyba tylko czasów najpopularniejszej u nas hodowli kołtuna, to nasiąkamy jego obecnością do tego stopnia, że coraz rzadziej dziwi nas on i oburza. Chyba, że ktoś przez zapomnienie w nowych spodniach czy sukience tam usiądzie, gdzie w kombinezonie roboczym też siadać nie powinien. Chyba, że nowym butem wdepnie w to, co ponoć szczęście ma przynieść, ale póki co kłopoty same swoją obecnością sprawia.
Oburzamy się, więc jeszcze na cuchnące publiczne szalety, te przybytki, których przeznaczenia nie domyśliłby się zapewne człowiek wychowany w normalnych, schludnych warunkach. Psy wieszamy jeszcze na dozorcach za klatki schodowe godne najbardziej rasowych slumsów. Ale najgorsze jest to, że coraz częściej brud nas nie razi ani nie, odraża i pospołu z niechlujstwem, abnegacją oraz nijakością kształtuje nasze, codzienne wyobrażenie normalności.
Nie dziwi nas, nie odraża np. tramwaj „przegubowiec”. Normalne jest już w naszych oczach to, że wszystko, na co tylko w, tramwaju takim spojrzeć brudne jest, szare, czarne albo pożółkłe. Że na każdym kroku widać jakieś szmaty zwisające ze złączy drzwi, kawałki dykty zamalowanej na uniwersalny, stalowy czy szary kolor, a wpakowanych po wsze czasy w miejsce szyby lub jakiejś inne zjawiątka zamontowane z równym, jak pozostałe „smakiem” oraz zręcznością i znawstwem takim, jakby to te same zawsze, dwie lewe ręce wszystko robiły. Nie rażą nas nawet te listwy metalowe niby coś tam jeszcze trzymające, choć pogięte, jakby na nich tylko los za ten brud wokół mieli się i na nich tylko wyzywał. Nie dziwi to wszystko, z czego farba sama złazi. Nawet nie zauważymy, gdy ktoś kiedyś w takim tramwaju dziurą po wybitej szybie nie dyktą lecz jakąś starą poduchą zapcha i będziemy wozić się z nią całymi latami.
Kiedy mówi się publicznie o sprawach takich, jak ta, to zaraz ktoś poczuwa się w obowiązku, żeby wyjaśnić i uświadomić, że krótko mówiąc pasażer te świnia Któż jednak jeździ w tym miejscu tramwaju, z samego przodu, nad którym wisi surowy zakaz rozmowy z motorniczym? Nie pasażerowie przecież. A miejsce to też nas nie dziwi swoim wyglądem, choć często obskurniejsze jest może bardziej nawet od całej w tym tramwaju reszty. Popatrzmy tylko na ten pulpit, który ani ścierki, ani farby tym bardziej nie widział całymi latami. Wygląda zupełnie tak, jakby go ktoś ze ,,złomowca” dopiero co przyniósł, I równie obskurnie, niechlujnie wygląda w tym miejscu cala reszta. Łącznie z okładką na dokumenty i na rozkład jazdy, z tym co o-bok tego pulpitu i co pod spodem. Wraz z nieodłącznym prętem do przekładania zwrotnicy, którego nikt nigdy nie pomaluje. Bo i po co?
Rzecz więc w tym, że my już tego wszystkiego nie dostrzegamy, nie widzimy. Że to, co takie obskurne, traktujemy jako normalne. Traktują tak to i pasażerowie i motorniczy.
Tak samo, jak o tramwajach myślimy już o wielu bardzo rzeczach. Nie odrażają nas swoim widokiem nawet pojemniki na chleb czy nabiał. A gdzież im tam do owej nieskazitelnej bieli, jaką winny się wyróżniać pojemniki na żywność i to żywność przeznaczoną do bezpośredniego spożycia. Nie razi nas to nawet, że ciąga się je bezpośrednio po chodniku, po ziemi, po podłodze, choć jest w nich żywność.
Słychać czasami u nas glosy wyśmiewające się z ludzi, że z własnych mieszkań czynią dziwne miejsca, w których nawet żyć swobodnie nie można. Że to takie bombonierki, wydmuchane, wychuchane, wypieszczone, że ludziska ciągną do tych swoich norek to, co najlepsze, najpiękniejsze, że urządzają te małe kliteczki – namiastki normalnych mieszkań – zupełnie tak, jakby mieli w nich spędzić całą wieczność, choć przychodzą tutaj tylko wyspać się, coś przekąsić, a rzadko tylko kiedy pomieszkać. Być może, że z naszymi mieszkaniami jest jednak tak, że stanowią one dla nas oazy normalności. Jeśli już nie są to miejsca, gdzie dobry smak i dobry gust rządzą nade wszystko, to chociaż – i to najważniejsze – jest w nich właśnie schludnie i czysto.
Wśród wyborów dokonywanych przez nas, choć nie zawsze w zgodzie i naszymi potrzebami, jest zapewne i ten, stawiający namiastkę wyżej niźli brak tego, co potrzebne do życia w miarą normalnego. W przypadku czystości, schludności, estetyki – sprawa o tyle jest skomplikowana, że to jednak nie nasze mieszkanka kształtują w nas najmocniej wrażliwość na takie wartości lecz to przede wszystkim, co poza nimi. A jeśli tak, to czas już najwyższy, aby zaczęło nam przeszkadzać wszystko to, do czego przyzwyczajaliśmy się tyle czasu. Któż bowiem może rozsądnie zapewnić nas o tym, że za czas jakiś nadal razić będzie nas w naszych mieszkaniach to, co już tak rzadko razi nas teraz poza nimi.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 61 (12888) 13 marca 1987