FRAJER

FRAJER

 

Mało kto uważa siebie za frajera. Bo też w gruncie rzeczy tak się tylko mówi, że się nim jest, ale myśli zupełnie inaczej. Frajer pociesza się więc myślą, że największy cwaniak da się od czasu do czasu „nabić w butelkę”. Frajer robi wiele innych jeszcze rzeczy, a wszystko po to tylko, żeby przekonać siebie samego oraz otoczenie, iż frajerem nie jest. Ponadto wielu z nas tkwi w błogiej nieświadomości dopóty, dopóki nie nadarzy się sytuacja ewidentnie rozstrzygająca owe wątpliwości. Takowa może przydarzyć się rodakom wyjeżdżającym za granicę. W każdym razie wydaje mi się tak teraz, kiedy pozostaję pod silnym wrażeniem opowieści żywcem niemal z życia wziętej, której bohaterem jest mężczyzna mniemający – jeszcze nie tak dawno temu, iż z frajerem to kto, jak kto, ale on niewiele ma wspólnego.

Dostał zaproszenie, więc postanowił wyjechać za granicę. Wypełnił stosowne formularze już w piątek, ale sądząc, iż nie frajer – wszak wiadomo, że w piątek zły początek, ruszył pod stosowny urząd dopiero w poniedziałek. Ponieważ miał dzień wolny, więc pospał nieco dłużej. Myślał sobie, że niech tam frajerzy sterczą od białego rana. On – nie frajer – przyjdzie na godzinę, może dwie przed końcem urzędowania i załatwi sprawę od ręki. Okazało się jednak, że na owe dwie godziny przed końcem ludzi jest tyle, że wejść do środka nie sposób. Padały numery oczekujących: 140 i jeszcze większe. Słyszał też, że ludzie umawiają się na nocne dyżury. Pomyślał więc, że to frajerów robota tak po nocy sterczeć. On pójdzie we wtorek do pracy, a w środę weźmie dzień wolny i przyjdzie pod urząd możliwie jak najwcześniej. Choćby i o czwartej rano. Tak postanowił- w głębokim przekonaniu swojej nad innymi wyższości, większego sprytu oraz umiejętności myślenia, bo też myślał poprawnie: w pierwszych dniach tygodnia wszyscy rzucają się na urzędy, więc trzeba ten szturm przeczekać. Przeczekał.

W środę był pod urzędem już o czwartej rano. Nie było nikogo! Pomimo tego, że sobie właśnie tak wyobrażał, w pierwszym momencie nie za bardzo wierzył własnym oczom no i szczęściu. Rozejrzał się dokładnie, sprawdził stojące w okolicy samochody, czy aby ktoś w nich nie waruje, a przekonawszy się, iż jest nieodwołalnie pierwszy nasrożył się, spiął w sobie i postanowił, że gdyby jakaś tam wczorajsza kolejka namówiła się na późniejsze dzisiaj warowanie, to on choćby nie wiem co, to nie popuści. Trwał więc pod drzwiami wyglądając ewentualnych intruzów. Gdzieś koło szóstej przyszło mu do głowy, że można było przecież pospać jeszcze dwie godziny dłużej. Ale co tam te dwie godziny, skoro jest pierwszy i załatwi szybko sprawę. Wkrótce potem w miejsce wojowniczego oczekiwania pojawiła się niespodziewanie tęsknota za bratnią duszą, która byłaby druga. A potem gniew, że te cholerne lenie tak długo śpią.

O siódmej był już zły tak bardzo, że postanowił nie odzywać się do tego, który przyjdzie po nim. Przecież to bezczelność tak długo spać! Ale ten oczekiwany nie zjawiał się i nie zjawiał. Wtedy to, a było już około dziewiątej zaczęły nachodzić go wątpliwości dwojakiego rodzaju. Po pierwsze obawiał się, że ci, którzy zjawią się lada moment są tak silną i tak dobrze zorganizowaną grupą, że nie poradzi sobie z nimi. Ale powinni już być, wszak urząd rozpoczyna pracę od dziewiątej. Po drugie zaś obawiał się – i to najbardziej, że godziny urzędowania w tym dniu są przesunięte. O ile? Bał się spojrzeć na tabliczkę ze stosowną informacją. Ale w końcu spojrzał. To, co zobaczył przeszło jego wszelkie oczekiwania i wątpliwości. Stało czarno na białym, że środa jest dniem, w którym urząd nie pracuje…

Po tym szoku postanowił czytać wszystkie informacje, jakie tylko zamieszczono w urzędach. Mniejsza już o to jak, ale w końcu wylądował w wymarzonym pokoju i złożył papiery. A dokładniej – położył je na stole. Przedtem wyczytał dokładnie jakie to poświadczenia są niezbędne, że potrzebne są zdjęcia i że potrzebny jest znaczek, którego nie pomylił ze skarbowym, choć oczekując swojej kolejki słyszał, jak frajerzy „wyskakiwali” z niewłaściwymi, bo skarbowymi znaczkami. Tak był przy tym na ludzi obrażony, taki był na cały świat wściekły, że z nikim nie rozmawiał, nie informował. Niech frajerzy się nauczą. Sami. Jak on i tą cholerną, nieczynną środą. Kiedy więc położył już owe papiery na biurku i został poproszony o dowód osobisty poczuł wreszcie wstępującą weń dumę, bo i dowód miał i zdjęcia podpisane i wszystko w porządku. I kiedy już zaczynał po raz kolejny wierzyć w siebie- padła prośba o wojskową książeczkę. Nie miał. Chciał paść na kolana i błagać o przebaczenie, chciał włosy wyrywać z głowy całymi kępami. Ale nie o to chodziło. Potrzebna była przecież wojskowa książeczka.

Nauczony nowymi doświadczeniami przed wyjazdem do Warszawy – po wizę – skontaktował się telefonicznie ze stosowną ambasadą. Wypytał dokładnie o to, czy dysponuje właściwymi dokumentami, kiedy ambasada jest czynna i pojechał nocnym pociągiem, aby w porę zająć odpowiednie miejsce w kolejce. Był pierwszy. Cały dumny jak paw, zrehabilitowany po tych kilku frajerskich wyczynach. Dopiero w ambasadzie dowiedział się, że potrzebne są zdjęcia. Przyjedzie więc jeszcze raz. Myślał wprawdzie i o zdjęciach wcześniej, ale przekonany był, że do wizy potrzebne nie będą. Bo i po co. To przecież tylko wpis w paszporcie. Po co komuś moje zdjęcia?

Resztę z tej historyjki można darować sobie. Jej treść łatwa jest do odgadnięcia skoro naszego bohatera czeka jeszcze załatwianie kilkunastu podobnych spraw. Jedno jest natomiast pewne, że bez względu na to, co sądził o sobie wcześniej, teraz już wie, że jest po prostu frajerem. Pocieszać się może jedynie widokiem podobnych mu, których widział przecież po drodze- wcale nie tak rzadko. Nadal jednak pozostało mu to dręczące pytanie: „Dlaczego?” Przecież myślał logicznie, kombinował sobie sprytniej od innych.

A może po prostu jest tak, że frajer stanowi nieodłączny element naszego pejzażu? Może jest wytworem życia skomplikowanego przez ludzi, dla ludzi, wbrew logice, bez odpowiedniej informacji i żadnych ułatwień. Być może. Tylko kogo może takie stwierdzenie pocieszać? Oczywiście frajera…

 

Tadeusz Wojewódzki

Dziennik Bałtycki, 148 (12390) 12, 13, 14 lipca 1985

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.