GŁUPOTA
Niektórzy uważają, że ludzie płakaliby u nas z bólu dyby głupota bolała. Sądzę, że na płaczu nie kończyłoby się. Gdyby bowiem głupota faktycznie bolała, to ludzie ryczeliby u nas z bólu, skręcali się, zwijali w kłębuszki, a niejeden pewnie by w tych straszliwych boleściach przy okazji ducha wyzionął.
Głupota jednak nie boli. Owszem – spotkać można ludzi o czołach płaskich, jak stół konferencyjny, rozklepanych własnym kułakiem w chwilach osobistej rozpaczy znaczonej okrzykami typu: „O Boże. Jaki ja bytem głupi, że się z tobą ożeniłem. Gdzie ja miałem wówczas oczy? No gdzie?”. Inni klepią się w te czoła, gdyż pożyczyli przyjaciołom pieniądze, nie kupili w porę tego, co było jeszcze do kupienia, odpyskowali szefowi lub gdzieś się zapisali czy – dla odmiany – w porę tego nie zrobili. Cóż to jednak za głupota? Chciałoby się powiedzieć – za przeproszeniem, że to głupota przez małe… „g”.
Ta prawdziwa, ta wielka, dawno już wyrosła z klepania po czole. W każdym razie po własnym. Ona nie rozpacza, choć o czarną rozpacz przyprawić może bardzo wielu. Ona najzwyczajniej trwa. I trwać tak może bez końca. Wszak ma u nas ku temu warunki wręcz wymarzone.
Głupotę zwykliśmy przecież traktować jako sprawę li tylko osobistą. Zupełnie tak, jakby była ona czymś na wzór krzywego lub długiego nosa, który jednym może, ale innym nie musi przeszkadzać. Tymczasem głupota tyle z nosem ma wspólnego, że jedna jej odmiana bardziej jest fotogeniczna inna zaś mniej. Te najbardziej fotogeniczne doczekały się ujęć tak wielu, pokazów i ekspozycji tak częstych, że zarówno opadający, jak i pokazujący przywykli już traktować je tako zjawisko normalne, towarzyszące naszemu życia na każdym nieomal kroku. Jeśli więc zdarzy się akurat inaczej, jeśli trafi się coś niegłupiego, ku wygodzie i radości ludzkiej, to mówimy o tym i piszemy z nieodłącznym: „No proszę, a jednak można inaczej”.
Częste obcowanie z głupotą zmieniło nas po cichu wprawdzie, niepostrzeżenie, ale za to skutecznie. Przede wszystkim zwiększając nasze możliwości rozumienia. Tak – powiększając, a nie zmniejszając. Obecnie jesteśmy już w stanie zrozumieć prawie wszystko i prawie wszystkich. Poczynając od spraw tak przyziemnych, jak ta, że na siedem kas jedna jest tylko czynna i sterczy przed nią kolejka, a pozostałe świecą pustkami, czego nie sposób powiedzieć o sali zakupów, gdzie w tym samym czasie przebywa kilka pań pilnujących ludzi z koszykami. Kiedy więc trafi się nam coś tak prozaicznego, to zaraz staramy się… zrozumieć. Dysponujemy przecież całym arsenałem podpowiedzi: panie są chore, jedzą właśnie śniadanie, towar przywieźli, wcześniej wynieśli ze sklepu wiele kostek masła, więc teraz pilnują itd. Taka nawet sytuacja, jak przed ową kasą, nie wywołuje w nas już gniewu, zniecierpliwienia czy nietolerancji, nie pobudza nas do zmiany tego stanu rzeczy, ale do jego zrozumienia, do pojęcia przyczyn. Tak jest w sprawach małych, ale tak też jest i w sprawach znacznie poważniejszych. Wystarczy sięgnąć po pierwszy lepszy przykład, dajmy na to po mieszkanie i porównać ile to mówimy i piszemy na ten temat dlaczego mieszkań owych nie ma, ujawniając całą złożoność wymagającą zrozumienia; z tym ile i co mówimy na ten temat, jak i co zrobić, by mieszkań owych było pod dostatkiem. Weźmy też pod uwagę proporcje między mówieniem, a robieniem. Czyż nie można odnieść wrażenia, iż bardziej zależy nam na tym, by zrozumieć dlaczego jest tak, jak jest, wskazać mniej lub bardziej obiektywne przyczyny niż faktycznie to coś zmienić? I nie jest to już sprawa złej czy dobrej woli, lecz właśnie efekt częstego obcowania z głupotą i zmian, jakie obcowanie to wywołało w naszym sposobie myślenia.
Głupotę pokazujemy i mówimy o niej nie tylko po to, by ją zrozumieć, by pojąć dlaczego ona jest. Głupota ponadto bawi nas bardziej niż cokolwiek innego. Głupi szef, głupia decyzja to już nie przedmiot naszych ataków, to nie jest obiekt zgorszenia i dezaprobaty, ale przede wszystkim śmiechu. A że śmiech to zdrowie, więc pośmiać się lubimy. Jak już się pośmiejemy, to temu, który był zły, złość przejdzie, niezadowolony śmiechem się pocieszy i wszystko wraca do normy, czyli do głupoty.
Poza tym głupota w sumie bardziej się u nas opłaca niźli mądrość. Za głupotę można co najwyżej oberwać. Ale jak się trafi za mądry, to ho, ho… takich najbardziej nie lubimy. Skoro więc źle jest być mądrzejszym od szefa oraz od wielu jeszcze innych ludzi, którzy w razie czego zawsze skłonni są udowodnić, iż mądrzejszymi są od nas, może więc lepiej być zawsze tym głupszym, żeby już nie powiedzieć – głupim.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 193 (12435) 13 września 1985