KOCHANIE
Ledwo nauczysz się jako tako rozpoznawać sens słów, pojmować trochę choćby tylko z tego, co do ciebie mówią, ledwo gaworzyć zaczniesz, a już mamusia i tatuś zadają ci to sakramentalne pytanie: „Kocha nasz synalek mamulkę swoją ukochaną? Kocha tatulka naszego? Kocha?”. Spróbuj no bracie powiedzieć, że nie. Albo nasłuchasz się na swój temat rzeczy takich, że połowy nawet z tego nie zrozumiesz, albo ojciec „buczeć” zacznie, jak stary kozioł, udając, że mu smutek tak wielki wyznaniem swoim uczyniłeś. Dla świętego w rodzinie spokoju mówisz więc, że kochasz. Wpierw rodzicom, potem ciotkom, babciom, dziadkom, a jak większej chytrości w porę nabierzesz, to także „pokochasz” znajome sąsiadki, co oznajmiając wywoływać będziesz spazmy radości w tychże i okrzyki typu: „Boże, jakie to kochane dziecko! Ono wszystkich kocha!”.
Ten najwcześniejszy w naszym życiu okres nie jest przecież pozbawiony pułapek związanych z kochaniem także, a zastawionych przez różnych ciekawskich. Oczywiście pytaniami w rodzaju: „A kogo też kochasiu kochasz ty najbardziej? Mamusię czy tatusia?”. Szczęśliwy z nas ten tylko, kto w porę dowiedział się i zapamiętał dobrze, że w sytuacjach takich, gadać trzeba, iż ,,po równo”, bo jak nie…
W błędzie pozostają ci, którzy skłonni są mniemać, że terror kochania kończy się wraz z latami szczenięcymi.
Któż z nas nie pamięta ileż to musiał nagadać tej pierwszej, wybranej, w cielęcym jeszcze wieku – że kocha. A gadając tak – ileż musiał połknąć kilometrów przeróżnych deptaków, ścieżek leśnych i polnych, trzymając ją przy tym obowiązkowo za rączkę i patrząc głęboko w oczy, stosownym do wieku – cielącym, rozmarzonym wzrokiem? Ileż musiał nawzdychać, najęczeć, ileż wierszydeł spłodzić smętnych o tęsknocie żrącej każdą sekundę, spędzoną bez niej w samotności, o tym że nasze bez niej życie traci zgoła swój sens i barwy także, pokrywając się głębokim cieniem osamotnienia. Ileż to razy powtarzać musiał, że kocha, kocha i zawsze kochać będzie, zanim ona uwierzyła i to dała, co dać mogła – czyli… rękę.
Jak człowiek patrzy z perspektywy lat minionych na ów okres cielęcy, to trudno jest mu oprzeć się wrażeniu, iż wtedy to właśnie dał z siebie wszystko, że wyczerpał życiowy limit obietnic i wyznań miłosnych. Że się tak nawyznawał i nawzdychał, że już na dobre uwolniony został spod terroru kochania.
Przychodzi jednak czas, kiedy uświadamiasz sobie, że te twoje włosy nieomal do cna z twojej wyszły głowy, że te podbródki widoczne przy goleniu, to także, nie mówiąc już o sadełku tu i ówdzie widocznym. I choć wygląd ów z cielącym wiekiem nie ma nic wspólnego, to on właśnie przywołuje ci wspomnienia lat dawno minionych i budzi w tobie znów tęsknotę do wyznań, do obietnic i… ręki – najlepiej tak młodej, jak tamta, z lat twoich młodzieńczych. Podtatusiali, czasem z wnuczętowym przychówkiem, dokładnie ogoleni i wychlapami peweksowskimi toaletowymi wysiadujemy znów po parkach – my, zniewoleni terrorem kochania – umilając czas oczekiwania na nią obrywaniem listeczków lub płatków, z miłosnym różańcem na ustach: „…kocha, lubi, szanuje…”. Zarzynamy kasy zapomogowo-pożyczkowe, by ofiarując dowód uczuć naszych tej znów jedynej, wybranej i kochanej wyznać, że kochamy, kochamy i kochać będziemy zawsze.
Kiedy mija szalejąca czterdziestka, a miejsce miłosnych uniesień zajmuje wcale nie mniej intrygujący problem sprawnego funkcjonowania układu trawiennego oraz związanych z tym pewnych czynności fizjologicznych raz jeszcze żyć będziemy złudnym przekonaniem, że kto jak kto, ale my nie możemy już stać się po raz kolejny ofiarami terroru kochania. Złudzenie to od poprzednich milsze jest o tyle, że źródeł kolejnego rozczarowania w porę, poznać nie zdołamy, że na własne nie ujrzymy już oczy tego, co napiszą o nas w gazecie. A napiszą przecież: „…nasz kochany ojciec, dziadek i pradziadek…”.
I jeśli w życiu naszym, tak bardzo przez kochanie owo sterroryzowanym, jest coś dziwnego, to chyba to tylko, że przychodzimy na świat, żyjemy w nim i opuszczamy go z niezaspokojonym pragnieniem ciepła, bycia kochanym i kochania innych.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 62 (12586) 14 marca 1986