KUPĄ?
To prawda, że nie wszyscy wszystko rozumieć muszą, pojmować w lot i wiedzieć tak od razu o co w tym, czy w owym chodzi. Nie jest to nawet fizycznie możliwe. Wiadomo ponadto – inteligencja często bywa też nie ta, a na domiar złego, rzeczywistość komplikuje się i komplikuje coraz bardziej. Nie zmienia to w niczym ludzkiej w końcu chęci rozumienia tego, co się wokół dzieje, a już w szczególności, jeśli dzieje się to na naszym, własnym podwórku.
U nas to właśnie wołano ostatnio, żeby „kupą mości panowie” ruszyć na te szalety publiczne, których stan określono jako opłakany.
Kto stara się to i owo zrozumieć, ma teraz orzech do zgryzienia co się zowie. Przede wszystkim nie wie dlaczego mają to być szalety publiczne akurat, jakby tylko one były u nas w stanie opłakanym. Z szaletów – jeśli ktoś w piciu i jedzeniu wstrzemięźliwy, przewidujący, korzysta od wielkiego dzwonu. Ale te wielkie zalety charakteru psu zdadzą się na budę w sytuacji kiedy korzystać trzeba z wind i klatek schodowych naszych tzw. wieżowców, także i tych najdłuższych w Polsce, na Przymorzu. W szalecie publicznym wiadomo co się robi i czym sprawa, cała pachnie. Konia jednak z rzędem temu, kto wie dlaczego nasze klatki schodowe sprawiają wrażenie takie, jakby nimi przepędzano znaczną część mieszkańców oliwskiego zoo i to po kilka razy dziennie. A wagony kolejowe, a tramwaje, autobusy, dworce, przystanki…
Skoro jednak uparliśmy się na te szalety – niech i tak będzie. Ktoś, kto bardzo mało rozumie z tego, co się u nas dzieje powiedziałby zapewne, że w szaletach owych są panie na stanowiskach do utrzymywania czystości, Osoby obdarzone pewnym zaufaniem, o czym zaświadczać może fakt dopuszczenia ich do wydzielania, bez odpowiednich pokwitowań ze strony pobierających, deficytowego towaru, jakim jest papier toaletowy. Skoro jednak zdarzało się i tak, że bardziej zaufane od nich osoby i gremia, potrzebowały pomocy o bardziej masowym charakterze, można by wezwaniem „kupą, mości panowie” pomóc także i tym paniom. Tak, żeby się na odpowiedni pułap czystości załapały, powiedzmy, jeśli już nie średnio-, to środkowoeuropejski: To także można by jeszcze jakoś sobie wytłumaczyć, jakoś tam, zrozumieć.
Cała trudność pojawia się jednak dopiero teraz. Wyobraźmy sobie bowiem i taką sytuację, te faktycznie panowie ruszyli kupą i wysprzątali te publiczne szalety. No i co? Jeśli chodziłoby o to, żeby ci zagraniczni zmienili o nas opinię, to akcja owa winna być zgrana z planami „Orbisu”. Jeśli ten pospieszyłby się bardzo, ale to bardzo, to może jeszcze zdążyliby pooglądać czyste i dobra opinia poszłaby w świat. Jeśli jednak nie o opinię tylko chodziło, to o co?
Może ktoś myślał sobie, że jak już raz posprzątają, to potem brudzić nie będą? To już nie przesadzony, ale wręcz chorobliwy optymizm. Chyba, że miała to być pierwsza z całego cyklu społecznych inicjatyw. Ci, co wysprzątali, dbaliby potem społecznie o to, żeby było czysto. Powołałoby się wówczas takie społeczne komisje i kontrole, które wizytowałyby szalety publiczne, wyławiając te różne ptaszki i kanarki, co to nam tak brudzą. Byłoby to nawet w duchu powszechnego, wzajemnego kontrolowania się, ale czy nie jest już tego wszystkiego za dużo? Kontrola to rzecz ważna, ale nadto trzeba przecież czasami także popracować.
W dalszych dociekaniach głębszych przyczyn i sensu, żeby jednak „kupą mości panowie” można by ponadto domniemywać, że chodzić mogło i o to, czy potrafimy złączyć się w tym, czego w sumie nie lubimy i zrobić w takiej sytuacji coś dobrego. Przecież i bez tej jednej jeszcze próby od dawna wiadomo, że nie potrafmy. Po cóż więc jedna jeszcze?!
Obwieszczenie prasowe z przebiegu akcji, która nie chwyciła nazwało niedoszłych uczestników „donkiszotami współczesności” i kończyło się stwierdzeniem, że „wolimy mieć jednak czyste ręce”.
A może nie o czyste ręce tutaj chodzi, ale o czysty, zdrowy psychicznie obraz świata, o to, żeby nie stracić tego, co nazywa się zdrowym rozsądkiem? Może znów wzięła nad nami górę chęć przemożna, żeby to, co się osiąga całymi latami, systematyczną, żmudną i konsekwentną pracą – załatwić jedną akcją? Przecież to nie o czyste szalety chodzi, ale o to, żeby umieć z czystych korzystać. O ten także element kultury osobistej, wyniesionej z domu, jak nawyk mycia rąk i nieplucie na podłogę. Jak nawyk kłaniania się starszym i szereg innych jeszcze nawyków. I co? Jednym czyszczeniem szaletów przekonamy sami siebie, że jesteśmy inni, że umiemy swoim pociechom wpoić to, czego nie mamy sami?
Sądzę, że o wiele pożyteczniejsza od tego mycia byłaby krótka chociaż refleksja nad tym kogo i jak wychowujemy, co przekazujemy i jakie będą tego efekty. Pamiętam taką wizytę u rodziców, którzy nie mogli wyjść z równie głębokiego, co prawdziwego zdziwienia, że dziesięcioletni chłopak nie został jeszcze przez swoich rodziców pouczony, iż ma bić innych, gdyż inaczej jego będą lali. Oni nauczyli swego jeszcze w przedszkolu.
Uczą, nie uczą i tak te sprawy rozstrzyga się w domu i tego nie załatwi się kupą – mości panowie!
Dziennik Bałtycki, 284 (12808) 5 grudnia 1986
Tadeusz Wojewódzki