MARNOTRAWSTWO
Najpowszechniejsze, oprócz tego, że choć kryzys popuszcza, to żyje się coraz ciężej, jest chyba przekonanie o panującym u nas wszechmocnie, niepodzielnie i nieomal od zarania – marnotrawstwie. Swego czasu „Przegląd Techniczny” pieklił się na jedno z ministerstw, że w tym naszym dolarowym dołku pozwoliło sobie na zakup bynajmniej nie polskiego, bynajmniej nie za złotówki i nie najtańszego samochodu. Inne „przeglądy” huczą i pohukują o cemencie, który stwardniał zanim go rozkraść zdołali, o mięsie czy rybach, których nikt nie zjadł, choć niejednemu ślinka na sam ich widok – przed zepsuciem się – ciekła, o bublach i bubelkach. Jedni liczą więc ile się u nas produkuje, a inni ile się marnuje. Jedni i drudzy twierdzą, że urobieni są po same łokcie. Mnie zaś się wydaje, żeśmy się w tym naszym myśleniu o marnotrawstwie dali cokolwiek zwariować. Bo też gdzie marnotrawstwo to marnotrawstwo, ale nauczmy się wreszcie patrzeć dokładniej i widzieć dziedziny całe życia naszego, w których prześcignęliśmy dawno najoszczędniejszych, przechytrzyli najbardziej chytrych, wydali mniej niż innym w głowach zmieścić się zdołało.
Pierwsze, nieśmiałe jeszcze kroki na długiej drodze wyzwalania się ze zniewalającej nas tradycji marnotrawienia stawialiśmy, w oświacie. To prawda, że moje pokolenie chodziło do szkoły zawsze na ósmą rano ale już wtedy nie zdarzało się, żeby klasy liczyły mniej, jak czterdziestu uczniów. Pamiętam dobrze, że samo wyczytywanie całej klasy z dziennika wystarczało mi na matematyce by odpisać kilka zadań i to bez ponaglania ze strony koleżanek, które – jako pilniejsze – odpisały je wcześniej na przerwę. W takiej gromadzie cieplej było i raźniej. Tylko nauczyciele byli jacyś tacy niewyraźni, bo jak któryś do klasy przyszedł, to zaraz kazał szeroko okno otwierać i stał przy nim chociaż krótką chwilę wachlując się dziennikiem i przewracając gałkami (ocznymi – rzecz jasna).
Jedna pani – „żaba” – to nawet kazała zawsze wychodzić z klasy i wietrzyć ją zanim weszła do środka, ale jak ją kiedyś dyrektor na tych fanaberiach przyłapał i z korytarza do klasy pogonił, to potom i „żaba” wachlowała się tym dziennikiem.
Teraz klasy są wprawdzie troszkę, mniej liczne, ale za to dzieciaki chodzą do szkoły na przeróżne godziny. Moich trzech budrysów jest tego przykładem i zarazem koronnym dowodem. Starszy chadza każdego dnia inaczej, ale pamiętam tyle, że i na 11.50 na trochę wcześniej, a raz jeden w tygodniu to nawet na 8. Młodsi tak wcześnie nie chodzą, za to wracają po 15 lub trochę później. Ale inne dzieci łażą z tornistrami po moim osiedlu do późnego wieczora.
Słowem – za moich czasów szkoła czynna była od ósmej do drugiej, może czasami nawet i do trzeciej – i cześć. Potem woźny zamykał budę na klucz i ta świeciła pustkami aż do rana następnego dnia. I to było właśnie marnotrawstwo. Teraz szkoły pracują chyba na okrągło, przez całą dobę, a już z całą pewnością od 7.30 do ok. 18. Pomyślmy tyko, jakaż to oszczędność. Inni budowaliby pewnie nowe szkoły, wydawali krocie, pakowali w ten oświatowy worek bez dna. Tym innym nawet do głowy by nie przyszło, że dzieci mogą chodzić na zmiany i to aż na trzy. Nam tak. I dlatego właśnie te klasy liczne, ze zmiany po trzy, a nawet i po dwie, są dla mnie pierwszymi przykładami tego, że potrafimy jednak zerwać z jakżeż mocno zakorzenioną u nas tradycją marnotrawstwa.
Przykład to nie jedyny. Jest przecież służba zdrowia, są sz
Nasze zacięcie do walki z marnotrawstwem objęło inne także dziedziny życia, a wśród nich komunikację, w tym także miejską. Na środkach tej komunikacji powypisywali nawet ile ma on miejsc siedzących, ile stojących. Tytko ci, którzy jeżdżą wiedzą natomiast ile jest w nich miejsc jeżdżących. Dla wstępnej orientacji powiedzieć można że jest ich tyle, ilu kolanem tub inną częścią ciała ostatni z chętnych do skorzystania z usług komunikacji miejskiej upchać przed zamknięciom się drzwi zdoła. Praktycznie bowiem jeździ się u nas „na śledzia”, co kiedyś było uważane, że tak jest romantycznie, a dzisiaj wiemy, że tak jest ekonomicznie.
Coraz częściej widuje się oraz słyszy takie oto hasło: „Oszczędzają bogaci, to i nam się opłaci”. No jasne, przecież widać to po oświacie, po służbie zdrowia, po tej komunikacji, że się opłaci. Nie każdy być może dobrze to widzi, ale w końcu przecież zobaczy, jak mu z tym zyskiem oko w oko przyjdzie stanąć.
Dziennik Bałtycki, 236 (12171) 5 października 1984
Tadeusz Wojewódzki