MONOTONIA
Co prawda i na co dzień sprawiamy wrażenie jakby nam ktoś pięty ogniem podpiekał, gdyż każdy gdzieś bez przerwy gna, goni, śpieszy się; ale to, co wyprawiamy teraz, w te często z nazwy tylko letnie miesiące, przechodzi nas samych bez reszty, do końca. Z walizkami, plecakami, tobołami, dziećmi na rękach i za ręką, starzy i młodzi, bez wzglądu na płeć, wiek i osobiste zainteresowania – jednoczą się w narodowym padzie nie wiedzieć dokąd i po co. Aż korci żeby stanąć na zatłoczonym dworcu, wśród kłębiącego się tłumu i ryknąć: „Ludzie! A gdzież was tak gna u licha?”.
Tych z komfortowych mieszkań urządzanych całymi dziesiątkami lat, gdzie perskie dywany konkurować mogą wykwintnością swych wzorów jedynie z włoskimi kafelkami z łazienki jeszcze nie dokończonej, gdyż bez kryształowych luster, a więc tych gna gdzieś pod namioty, między brudne koce i w zapiaszczoną pościel. Z kuchni gdzie zmywarka do naczyń i woda ciepła w kranie -nad brudne jeziorko, w którym pierze się skarpety i pomywa gary wykorzystując do tego kępy trawy podżeranej przez sąsiadujące także na letnim wybiegu, gospodarskie krowy.
Jeśli ktoś – dla odmiany – mieszka na co dzień skromnie lecz inne ma za to udogodnienia socjalne, jak chociażby dobre, gdyż smaczne i kaloryczne obiady we własnej, zakładowej stołówce, to taki jedzie na rodzinne wczasy po to zeby serek topiony rano i wieczorem, a zupkę pomidorową i mielonego na obiad, jeść teraz przez całe dwa tygodnie. Zupy takiej nie doprawisz ani solą, ani pieprzem. Natomiast kotletów doprawiać nie warto. I tak zawsze ten sam po nich efekt: niestrawność.
Na domiar złego, a dokładniej – niepojętego, unosi się nad tym wszystkim chętka szczera, co ja mówię, chętka – chuć prawdziwa, przeżycia czegoś nowego czyli wakacyjnej przygody. Jeśli więc zgredy i niedojdy prawdziwe doczekają czegoś, to jedynie teraz właśnie. I niech im tam, tylko gdzież w tym wszystkim logika i przyjemność prawdziwa?
Nie tylko zresztą w tym jednym. Gdzież tu w ogóle logika i sens głębszy? I o cóż w końcu nam chodzi? Jeśli ktoś pracuje przez okrągły rok i urlop ma dopiero teraz, to musi być tą pracą zmęczony. Człowiek zmęczony (a przy zdrowych zmysłach jeszcze) pragnie wypoczynku co najmniej tak, jak ryba świeżej wody. Po cóż więc u licha ludziska gnają pod te namioty, w ten brud, piach, komary, pijawki oraz inne paskudztwo? Po co im te wszelkie niewygody, sterczenie w zatłoczonych korytarzach wciąż opóźnionych pociągów, obcieranie pięt i zdobywanie kolejnych odcisków? Po co to dobrowolne pożeranie straw, których w normalnych, codziennych warunkach nie wzięlibyśmy nawet do ust? Po co wreszcie te znajomości letnie, byle jakie, które czkać się potem będą w długie zimowe wieczory jeszcze bardziej niźli ów wczasowy, stołówkowy tłuszcz, którego zmyć nijak, a tym bardziej strawić nie można?
Jeśli jednak naród w takiej masie gna z jednego krańca Polski, na drugi, to musi przecież coś w tym być. Siła jakaś wielka. A może i tajemna. No, bo jeśli nie, to myśleć można by sobie, że cały ten ruch, tumult, ta letnia nasza bieganina ucieczką jest, bądź próbą ucieczki przed doskwierającą nam przez rok cały, na okrągło – monotonią.
W rzeczy samej nie ma niczego bardziej męczącego, skuteczniej obrzydzającego życie niż monotonia właśnie. Wpisani w schemat: dom – praca – dom, powtarzamy przez okrągły rok te same czynności. Wstajemy o tej samej godzinie, wracając do domu nakładamy nawet te same kapcie. Oglądamy te same twarze, słyszymy wokół siebie te same głosy. Patrzymy na te same, choćby i najbardziej wytworne, najładniejsze, ale wciąż te same dywany, kafelki. Kiedy jest wtorek to tak, jakby była środa, a i ta nie różni się niczym od czwartku. Może więc faktycznie uciekamy teraz, właśnie jak kto tylko może i jak umie, przed tą monotonią.
Można by oczywiście zapytać czy musimy koniecznie wszyscy i w tym samym czasie przed monotonią ową uciekać. Czy nie można by codzienności naszej bardziej urozmaicić, w większym stopniu wykluczyć z niej to, co powtarza się najczęściej, co nuży i męczy swą systematyczną obecnością. Teoretycznie moglibyśmy. W praktyce jednak potrzeba do tego więcej komfortu. Oczywiście nie tego mierzonego kwadratowymi metrami włoskiej glazury. Potrzeba wszakże komfortu mierzonego ilością faktycznie wolnego czasu, który może zapewnić nam zupełnie inna od obecnej organizacja naszego życia – bez kolejek, zaświadczeń i potwierdzeń dokumentujących, że my to my, nasze to nie cudze, a jak cudze, to nie nasze. Bez wiecznego tracenia czasu na każdym kroku przy byle okazji. I to zapewne krok pierwszy, a choć nie ostatni, to uczynienie go zdaje się nam przecież wysiłkiem karkołomnym.
Póki co uciekamy więc kupą przed naszą codzienną monotonią. Zazwyczaj po to, by wpaść w nową – monotonię wczasową. Powrót do starej równie miły jest, jak każdy powrót na stare pielesze. A potem byleby rok przetrzymać.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 177 (12701) 1 sierpnia 1986