Niespodzianka.
Złe mam skojarzenia z niespodziankami. Kojarzą mi się one z niemiłym zaskoczeniem. Aczkolwiek zaprawiony codziennością nie powinienem bać się zaskoczyć jakimś tam sznurowadłem w chlebie czy kozim zapachem krowiego mleka, to jednak… Życie wciąż jest pełne niespodzianek. I bardziej dziwi mnie ich brak, niźli ich obecność. Wszak dla trwających w przekonaniu, iż zdarzyć się może wszystko, największą niespodzianką jest dzień powszedni bez typowej niespodzianki.
Są jednak takie dni w naszym życiu, kiedy oczekujemy niespodzianek Starej Daty, takich, które witamy nie dającym się powstrzymać okrzykiem radości: „Ależ to mila niespodzianka!”. Poprzedza je nasze niespodzianek tych oczekiwanie. Dni owych nie jest w roku zbyt wiele. Imieniny, rzadziej urodziny. Dla zamężnych kobiet ewentualnie rocznica ślubu. Pod warunkiem, że wieloletnia tresura małżonka zaowocuje w dniu takim kwiatkami lub kremem przeciwko zmarszczkom.
Ale tak naprawdę, to życie dorosłe, przebiegające w kryzysowych, pod każdym względem czasach, pozbawione jest niespodzianek starej daty, a więc tych miłych, życie ubarwiających. Bo czymże też miałyby one być? Z jednej strony cieszy nas byle co. Ale z drugiej… No właśnie. Wyobraźmy sobie, że nasi znajomi lub rodzina egzystująca na Zachodzie przysyła nam w dniu imienin… bukiet pięknych kwiatów. Niby trudno, o milszą niespodziankę, a przecież taka właśnie jest w stanie wnętrzem naszym targać długo, z ekspresją nie mniejszą niźli żal po utraconej młodości.
Chociaż… Zdarzają się jeszcze szczęściarze. Spotkałem ostatnio człowieka, którego los obdarzył kilkanaście lat temu żoną – heterą. Ani umrzeć, ani żyć z nią nie potrafił. Dręczył go ten babsztyl na wszystkie możliwe sposoby. Na koniec straszyć zaczął, że odejdzie do innego. No i to same imieniny szczęściarza tego hetera owa, chcąc ofiarę swą pognębić bez reszty, numer wycięła perfidny, wyszykowała niespodziankę iście wyrafinowaną, gdyż zabrała swoje ciuchy i przeniosła się do innego. Taka niespodzianka porównywalna jest chyba tylko z główną wygraną w totolotka, bo choć niejednemu z nas żony nasze (kochane) to i owo obiecują, to tych, które słowa dotrzymują jest doprawdy niewiele.
Tak wiec dorośli, choć liczą na prawdziwe niespodzianki, to wymagają chyba od życia zbyt wiele i dlatego otrzymują zawsze za mało i nie to, czego oczekują najbardziej. Co innego dzieci. O niespodziankach dla nich nie możemy zapominać nie dlatego, że czekają, że pragną ich, że chcą, ale dlatego, że w przeciwieństwie do nas dzieci potrafią cieszyć się bez mała wszystkim. Nawet jeśli bełkocący tatusiek przyniesie dziecku z długiej kosztownej i męczącej libacji wykręconego w pijanym widzie „łabądźka" z kapselków po monopolowych butelkach, to maluch i za taki „prezencik” odpłaci uśmiechem.
Okres znaczony św. Mikołajem i Świętami Bożego Narodzenia jest dla naszych pociech szczególnie atrakcyjny i bardziej niźli pozostałe w roku, wypełniony czekaniem na niespodzianki, każdy z nas szykuje więc coś w imieniu świętego i w głowę zachodzi co też schowa pod choinkę. W najłatwiejszej sytuacji są ci od „łabądków”, bo kapsli i kapselków u nas pod dostatkiem. Reszta gania po sklepach ze zjeżonym na widok cen włosem i obłędem w oczach, wyczekując wreszcie czegoś ładnego, niedrogiego i efektownego zarazem. Nic z tego! Zabawkarstwo nasze zgłębiło bowiem tajemnicę bytu sformułowaną w tezie, iż się jest i nie jest się zarazem. Niby więc półki pełne są zabawek, ale kupić nie ma co.
Biegając tak z niespodziankowym tłumem zastanawiam się nad tym, czy aby nie pochłonął mnie niespodziankowy amok. Wszak pewne wydaje mi się teraz już tylko jedno: nie ma niczego, co chętnie kupiłbym moim pociechom. Ale kupić trzeba cokolwiek. Ważne jest przecież to, aby nie zawieść ich oczekiwań, aby pamiętać. Szkopuł w tym jednak, że nie wiem, co to jest owo „cokolwiek”. Nie wiem też na ile ową naturalną u dzieci skłonność do radości zdołałem ukierunkować zgodnie z moimi starego konia wyobrażeniami na ten temat. Zgodnie z tatusiowym egoizmem: baw się tym cackiem, baw i tylko nie zepsuj, a gdy pójdziesz spać, tatuś pobawi się też. Sam po cichu, tak aby nikt nie widział.
Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko wiara w to, że dzieci potrafią jeszcze cieszyć się każdym drobiazgiem. Są w końcu dziećmi i powinny czymś różnić się od nas, dorosłych. Poza tym zawsze zwalić będzie można na tego świętego, wyjaśniając, że i jego kryzys dopadł. Z dziećmi więc jakoś się uporamy.
Jakaż jednak szkoda, że nie będzie się czym pobawić, kiedy dzieci pójdą grzecznie spać…
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 263 (12505) 6 grudnia 1985