OKROPIEŃSTWA

OKROPIEŃSTWA

 

O rzeczach „niesmacznych”, o widokach i obrazkach dalece nieestetycznych nie powinno się mówić, a tym bardziej pisać. Jak jednak trzymać język za zębami, kiedy widoki takie wywołują sprzeciw i gniew tak wielki, że człowiek najchętniej krzyczałby, wrzeszczał ile sił w piersi albo robił coś jeszcze znacznie gorszego. Kiedy leżał całkiem świeży śnieg, kiedy dosypywało nim systematycznie odnosiło się wrażenie, że to nie rodzinny krajobraz lecz wprost nirwana. I może ta biel właśnie tak bardzo człowieka rozbisurmaniła, że teraz, kiedy wszystko topnieć raptem zaczęło – oprócz jednego, wielkiego obrzydzenia nic więcej odczuwać już nie potrafi. Czy bowiem idzie się ścieżką przez podwórko czy chodnikiem – wszędzie, dosłownie wszędzie, gdzie tylko spojrzeć – jedno widać. To mianowicie czym każdy ssak kończy ten niezwykle skomplikowany proces zaczynający się grzesznym wprawdzie lecz jak miłym podniebieniu obżarstwem. A że pies to akurat – najmniej jest ważne. Ważniejsze przecież, że psów w okolicy dobra setka i każdy codziennie musi. Przeliczyć to przez trzydzieści choćby tylko dni, a wychodzą ilości tak wielkie, że zdolne przytłoczyć największego nawet optymistę.

Sprawa jest bardzo osobistej natury. Nie masz bowiem u nas niczego bardziej osobistego, jak kiedyś – poglądy, a teraz właśnie – pies. Na cudzych poglądach psy można już dzisiaj wieszać, ale nigdy odwrotnie. Rzecz w tym jednak, że trzeba przecież coś z tym wszystkim zrobić, znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie, gdyż inaczej ugrzęźniemy w tej rosnącej masie i nawet drugi etap reformy gospodarczej niewiele nam pomoże.

Osobisty charakter każdej takiej sprawy stąd się przede wszystkim bierze, że wszelkie opinie o psach właściciel utożsamia z tą -na jego tylko temat. Identycznie z propozycjami. Adresowane do czworonogów- traktowane są jako kierowane wprost do właścicieli. Zaproponuj – na początek, żeby tak może tylko tego pilnować, by same chociaż chodniki uwolnić od owego okropieństwa. Propozycja wydaje się niezbyt wyśrubowana, a przecież i taka nawet spotyka się zapewne z natychmiastowym i powszechnym sprzeciwem, jako ograniczająca swobody. Rzecz w tym bowiem że to pies wybiera miejsce i moment, a nie pan- właściciel. Psa jest to więc sprawa i tylko jego. Natomiast rozwiązanie z ochroną chodników z psiej sprawy uczyniłby rzecz ową przedmiotem wspólnej – psa i właściciela – troski. Ten ostatni i tak zbyt wiele ma na głowie, a nawet gdyby nie miał, to jakim prawem ktoś ma mu dyktować gdzie jego pies może, a gdzie nie może.

W takiej sytuacji można by co najwyżej apelować. Gdyby to jednak jakiś pomnik był lub inny cel, równie zbożny, ale w sytuacji takiej jak ta – rokowanie nie jest nazbyt obiecujące.

Nie ma więc z sytuacji owej żadnego absolutnie wyjścia? Prawdę powiedziawszy jest to ślepy zupełnie zaułek na końcu którego to widać właśnie, co przedmiotem jest naszej tutaj troski i nic więcej, nic nadto. Nie ostatnia to zapewne sprawa z gatunku bliskich nam i dla nas tylko właściwych – z zaułkiem, jako widokiem nie najpiękniejszym wprawdzie i niezbyt budującym, ale za to pewnym.

Przyda się więc chyba i tym razem stara, ale wciąż aktualna w naszych warunkach recepta: jeśli nie możesz czegoś zmienić – powinieneś się do tego przyzwyczaić. Przyzwyczailiśmy się już do tak wielu i tak okropnych, obrzydliwych wręcz widoków, że zapewne przyzwyczaimy się i do tych narastających swą mocą, śladów dobrych apetytów naszych piesków.

Niech będzie i tak. Jeśli się jednak coś tam w człowieku buntuje, to jedynie świadomość bezradności, bezsilności wobec tego, co u nas głupie i niedobre i że przyzwyczaić się trzeba do tego właśnie, a nie do dobrego, pożytecznego, zrozumiałego dla wszystkich oczywistego i takiego, żeby się tego przed obcymi wstydzić się trzeba było. Nie musze rozumieć dlaczego nie nam praktycznie żadnego wpływu na to, że przychodzi mi obcować dzień w dzień z wytworami niechluja. Dostatecznie długie obcowanie z nimi wyrabia w człowieku przekonanie, że tak już widocznie musi być.

Nie mam praktycznie wpływu na to, jaka jest woda w kranie. Na to, co wydzielają mury w których mieszkam i meble, które stają w pokojach. Powiedzą mi przecież, że wody nie musze pić, mieszkania mogłem nie zasiedlać, mebli nie kupować. Nikt mi przecież nie kazał. Zapewne argumentem tej samej kategorii będzie pogląd, że jak mi się nie podoba, to po tych chodnikach chodzić nie muszę i patrzeć – pewnie też nie.

Być może, ale jak uwolnić się ad myślenia, a już szczególnie od myśli natrętnej, że znów robimy wspólnie coś, co jest bez sensu. Jak ta masowa hodowla w naszych domach psów, że fakt ten rodzi problemy, których udajemy tytko, że nie widzimy, a które są w sumie – przy naszej mentalności – nie do rozwiązania?

 

Tadeusz Wojewódzki

Dziennik Bałtycki, 37 (12864) 13 lutego 1987

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.