PRETENSJE
Ostatnio pracownik jednej z trójmiejskich stoczni wypowiadał się publicznie na temat współpracującej ze stocznią spółdzielni. Pracujący w nich ludzie pomimo niższych kwalifikacji zawodowych oraz wykonywania identycznych prac, otrzymują wyższe wynagrodzenia. Wypowiadający się miał pretensje. Brały się one z przekonania, że im wyższe kwalifikacje, tym wyższe musi być wynagrodzenie.
Adresatem tych pretensji – takie obnieść można było wrażenie – są spółdzielnie.
Zastanawiałem się nad tym, co w takiej sytuacji można zrobić. Można nakrzyczeć na szefów spółdzielni; ba, opisać ich nawet jako żywe okazy braku obywatelskiego myślenia o naszej gospodarce. Sposób to wcale nienowy, a główna jego zaleta na tym polega, że krzyczący „w imieniu i w poczuciu” uzyskuje dzięki temu wrażenie swojej aktywność i świadomości zaangażowania w sprawę. Praktyczne skutki są natomiast od lat takie same, jak przy próbach karcenia dziecka chodzącego w dziurawych butach za to, za wciąż się przeziębia. No, ale skoro nie stać nas na nowe buty, a na bierność też nie możemy sobie pozwolić.
Poza tym można wyprowadzić te spółdzielnie ze stoczni wychodząc z założenia, że czego oczy nie widzą… W końcu cóż są one winne, że płacą tyle, ile płacić mogą? Każdy z nas ma przecież szefa, który powtarza nam przynajmniej raz w roku, że płaciłby najchętniej dwa, albo i trzy razy więcej, gdyby tylko mógł. Ale nie może. Pozostaje tylko zazdrościć tym, którzy mogą.
Można by poza tym stwierdzić, podążając tropem przekonania leżącego u podstaw wspomnianych pretensji, że lepsze, wyższe kwalifikacje powinny przynosić wyższe zarobki. Należałoby wówczas tak przeprogramować zasady funkcjonowania spółdzielni, żeby niższe kwalifikacje dawały niższe zarobki. Ale byłaby to dłubanina w nodze słonia, któremu odpada trąba. Wejście przecież w temat kwalifikacji i zarobków to bardzo skomplikowana sprawa. Tak bardzo, jak wnioski, które mogą nasuwać się z porównania kwalifikacji, pracy i zarobków chirurga pracującego po kilko godzin, także ciężko fizycznie, przy stole operacyjnym – z wyższymi zarobkami stoczniowca. Ponadto niskie zarobki chirurga i wysokie zarobki w różnych spółdzielniach, to dwa oblicza tego samego problemu. A jeśli już problem rozwiązywać, to czemu nie globalnie?
Wspomniane tutaj powody nie są z pewnością jedynymi dla których sedno przytoczonych pretensji czyni je nadal aktualnymi. A o pretensjach można z pewnością powiedzieć, że ludzie mają ich do siebie coraz więcej i więcej.
Nie ma prawie dnia, aby prasa regionalna nie opisała jakiejś panienki z okienka zamykającej lub otwierającej je według własnego widzimisię; urzędniczki czyniącej łaskę petentowi; szefa pomiatającego pracownikami gorzej niźli pan feudalny swymi poddanymi itp., itp. Ludzie moją pretensje do szefów, szefowie do lodzi, kupujący do sprzedających i sprzedający do kupujących, załatwiani do załatwiających i załatwiający do załatwianych. Przesadzając nieco można by powiedzieć, że mało kto nie ma pretensji do mato kogo. Stąd też pretensje zgłaszane i odparowywane są stałym elementem naszego codziennego życia.
Konia z rządem temu, kto się w tym wszystkim zdoła połapać. Z jednej bowiem strony wszyscy wiemy, jak być powinno. Najlepszym tego świadectwem są właśnie zgłaszane przez nas pretensje. Jeśli po nich sądzić o nas, to jesteśmy gorącymi zwolennikami solidnej pracy. Każdego bez wyjątku, wszędzie. Za amoralne uważamy pobieranie pieniędzy za nic. Ponadto człowiek, bez wzglądu na wiek, wykształcenia czy pochodzenie – jest dla nas najważniejszy. Nie można nim pomiatać, oszukiwać go itd.
Kiedy jednak przyjdzie już co do czego, kiedy nie słuchasz ludzkich pretensji lecz żyjesz, a więc załatwiasz, kupujesz i pracujesz, to odnosisz wrażenie, że nikt niczego nie musi, że to, co robi aktem jest łaski i dobrej woli z jego strony. Kiedy już zdarzy się coś zupełnie normalnego, a więc znajdzie się czysty, niczym nasze prywatne mieszkanie, wagon kolejowy; trafi się jakaś przyjemna dłoń lub gospodarna na państwowym ręka, to prywatnie i publicznie zachwycamy się pokazując to coś jako swoista kuriozum.
Jeśli jeszcze dołożyć do tego obrazka zrozumienie dla tego wszystkiego, co w sumie nie jest tak, jak być powinno, gdyż zarobki za niskie, satysfakcja mierna, perspektyw brak itd… to powstanie łamigłówka co się zowie.
Presja codziennych pretensji w jakie jesteśmy uwikłani, jako skarżący się lub tłumaczący, narzuca nam swoistą optykę, w której najważniejsze wydają się szczegóły widziane oddzielnie, z osobna. Z takiej perspektywy mniej widoczna staje się potrzeba odnajdywania w różnych dziedzinach życia tych samych zasad, wartości, tego samego, oczywistego dla nas porządku. W jego ustaleniu i konsekwentnym przestrzeganiu przeszkadzało nam bardzo wiele, ale zazwyczaj było to przeświadczenie o nad zwyczajności aktualnej sytuacji i w związku z tym potrzebie takich też środków oraz metod działania. Nic też skuteczniej nie zmniejsza szans na konsekwentne działanie, a w perspektywie taki stan, żeby wzajemnych pretensji było coraz mniej.
Ale do kogóż możemy mieć o to pretensje, jak nie sami do siebie?
Dziennik Bałtycki, 260 (12784) 7 listopad 1986
Tadeusz Wojewódzki