PROBLEMY

PROBLEMY

 

Największym bodaj wrogiem człowieka jest wolny czas. Człowiek zaganiany, załatany, wciąż za czymś goniący i o coś zabiegający jeśli już myśli to tylko o tym co też jeszcze trzeba kupić, gdzie odstać, co i gdzie uiścić, żeby znów nie zapłacić kary, nie narazić się na upomnienie, naganę czy warczenie jakiegoś organu. Komuż to w tej codziennej gonitwie przyjdzie do głowy zastanawiać się nad własnym życiem, jego sensem, celem? Nie ma na to czasu. Ba, samo życie rozstrzyga takie i tym podobne problemy za nas. I na co dzień wiadomo, że idzie się wcześniej spać po to, żeby w środku nocy zaklepać kolejkę po kawałek normalnego mięsa, że się pracuje, by starczyło na jedzenie i dorabia na fuchach, by zarobić na ciuchy. Kierat codzienności narzuca swój rytm nie tylko mięśniom, ale i mózgowi. Sprawy i zdarzenia pozbawione najmniejszego sensu mają w nim sens oczywisty, najbardziej złożone znajdują rozwiązania proste i wszystko sprawia wrażenia, jakby tak właśnie, jak jest, być musiało zawsze.

Człowiek wyrwany z tej gonitwy codzienności, pozbawiony choćby na czas krótki trosk, wypełniających dni powszednie, przebiera jeszcze jakiś czas nogami w powietrzu, a potem zaczyna myśleć, przyglądać się wszystkiemu, zastanawiać. Wówczas też zauważa, że zmarszczek więcej ma niźli sądził, a włosów z kolei mniej. Wyjdzie na to, że i brzuch jest znacznie pokaźniejszy, a sadełka tu i ówdzie znajdzie się bez trudu. Jeśli doliczyć do tego stan uzębienia z korzeniami tkwiącymi lata całe, z dziurami zdolnymi pomieścić koniec języka, to starczy, by resztki włosów jeżyć się i dębem stawać jęły. Trudno też będzie oprzeć się wrażeniu, że nie dbamy o siebie zupełnie i choć znamy wartość zdrowia, to zabiegi nasze o nie ograniczają się głównie do wznoszenia stosownych toastów – za zdrowie – rzecz jasna. I po co nam cały ten dobrobyt, ten luksus i majątek, ta „Frania” załatwiona „na lewo”? Po co lodówka wystana przez pół roku, skoro wątroba daje znać o sobie przez cały czas, a tak właśnie bolała Kowalskiego, który się był po cichu zawinął równo rok temu? Czy aby nie przedwczesna było radość i dumna mina z kolorowego „Neptuna” za sprzedaną działkę? Przecież zdrowiej byłoby pomachać łopatą.

Ponadto żyje się dla innego człowieka, dla żony, dla męża. Tylko co oni faktycznie w naszym życiu znaczą? Co im dajemy z siebie? Na dobrą sprawę nic. Człowiek może tak szczerze i do końca wyładować się jedynie w domu. Tutaj jest miejsce, gdzie możesz wykrzyczeć z siebie całą złość, jaką nagromadziłeś w zatłoczonym tramwaju, wisząc na oblepionej brudem poręczy; złość, którą dusiłeś w kolejce po nabiał i warzywa. Złość wynikającą z i bezsilności wobec wielu spraw niby tak oczywistych, tak bardzo prostych, a komplikowanych przez innych jakby specjalnie dla ciebie. Jeśli nawet nie wyładujesz się na tej najbliższej ci osobie, to przecież dusząc w sobie to wszystko, nie jesteś w stanie dać ani ciepła, ani otuchy. Uczynić jej życie lepsze, pogodniejsze, łatwiejsze. W sumie żyjecie więc obok siebie, niby bliscy, a przecież jakżesz sobie dalecy, żeby nie powiedzieć obcy, zajęci własnymi problemami, kłopotami i bolączkami. Jak dwie szkapy ciągnące ten sam, ciężki wóz. I jaki w tym sens?

Mawia się też czasami, że człowiek żyje dla innych. Ale tak praktycznie, to dla kogo? Dla rodziców? Dobrze jeśli są samodzielni i nie trzeba im pomagać finansowo. Przecież nie byłoby z czego. A pomagać się powinno. Chociaż na starość należałoby się im trochę więcej komfortu. Póki co jest jednak tak, że to oni wciąż, pomagają. Bo trzeba kupić meble, bo tyle jeszcze brakuje do mieszkania. Natomiast o innych ludziach, tzw. znajomych czy przyjaciołach mówić nawet nie można sensownie, że coś się im z siebie dało. Owszem, coś tam załatwiłeś, w czymś pomogłeś, ale są to przecież mało znaczące drobiazgi. I tak być musi, skoro nie starcza ci czasu dla najbliższych.

Człowiekowi chodzącemu w kieracie codzienności wydaje się często, że problemy, którymi żyje każdego dnia są jedyne i najważniejsze. Może to i dobrze, że nie ma w tym  wszystkim czasu na głębsze myślenie.

 

Tadeusz Wojewódzki

 

Dziennik Bałtycki, 172 (12414) 16, 17, 18 sierpnia 1985

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.