PRZEŚLADOWANI
Jedni uskarżają się na to, że prześladuje ich pech, inni, że koszmarne sny, cała zaś reszta na bardziej realne, choć nie mniej koszmarne rzeczy. I tylko tych, którzy uskarżali się na arogancję jakby skutecznie gdzieś od nas wywiało. Owszem, tu i ówdzie słychać jeszcze, jak ktoś kogoś od chamów wyzwie, ale coraz częściej i coraz powszechniej ludzie zamiast skarżyć się wybierają milczenie.
Rzecz chyba w tym, że arogancja przestała być wadą. Stalą się normą. Normą jest więc, że wszyscy na wszystkich i wszędzie wrzeszczą lub pokrzykują. Zjawisko „wsiadania na kogoś z gębą” jest w swej masowości, a i chyba także emocjonalnej neutralności, najbardziej bodaj zbliżone do dosiadania konia w czasach największej tego zwierzęcia popularności. Kiedy więc zdarzy się, już u nas, że ludzie mówią do siebie szeptem, a nie są przy tym na gardło chorzy, to wiadomo, że się na kogoś tam, ani chybił, namawiają. Krzyki lub wrzaski owe nie są bynajmniej jedyną, ani tym bardziej bezkonkurencyjną w swej masowości formą przejawiania się współczesnej u nas arogancji. Różnica między nimi taka jest jednak, że wrzaski biorą się z naszej wobec otaczającej nas rzeczywistości niemocy, z poczucia bezsilności i bezsensu innej, poza wrzaskiem właśnie aktywności. I czy to krzyczy ekspedientka na klienta czy też odwrotnie, to łączy ich fakt, że oboje są w równym stopniu względem siebie niezależni oraz względem owej sytuacji bezradni. Boć rację ma i klient dopominający się o najlepszy z leżących na ludzie ochłapów i rację ma ekspedientka, która ochłapów tych otrzymuje zbyt mało, by obdzielić nimi wszystkich znajomych, nie mówiąc już o zwyczajnych chętnych. W poczuciu spełnianej sprawiedliwości dokłada więc do ładniejszego po kawałeczku niejadalnego, aby i tym ostatnim też się co nieco „ostało”, aby mieli co do gara włożyć. Ale też nikt z nich: i ci w kolejce i ci za ladą – nie są przecież zadowoleni. Bo też niby z czego?
Natomiast inne formy arogancji, równie powszechne biorą się nie z poczucia niemocy czy bezsensu działania lecz przeciwnie poczucia wyższości, bezkarności, przewagi swojej nad innymi wobec których arogancja jest jedynym – z możliwych do okazania im sposobów bycia. Jest nim lekceważenie, paragrafowa obojętność, pogarda, upodlająca bezduszność, która musi paraliżować ofiarę, zabijać w niej resztki nadziei, ślady godności, a nawet tłumić naturalne w tej sytuacji dla każdego, normalnego człowieka odruchy takie, jak gniew i chęć odwetu.
Jeśli ludzie powrzeszczą na siebie, jeśli nawet wyzwą się od najgorszych, to najbardziej tragiczne jest w tym zdarzenie to tylko, że skaczą sobie do oczu, że niepotrzebnie szarpią nerwy nieświadomi identyczności łączącej ich sytuacji, że zamiast pomagać sobie i ułatwiać nawzajem życie, utrudniają je, czyniąc jeszcze bardziej nieznośne. Oczywiście, najłatwiej jest tak mówić, łatwo jest widzieć to co złe u innych ludzi lecz najtrudniej mądrze żyć. Krótko mówiąc ten typ arogancji choć nie ma usprawiedliwienia, ma w naszej, szarej, monotonnej, ciężkiej do dźwigania rzeczywistości swoje uzasadnienie. Natomiast arogancja upodlająca, niszcząca w nas resztki nadziei, wiary i otuchy jest czymś, co porównać można do pozbawiania życia człowieka w biały dzień, w białych rękawiczkach, niewielkimi dawkami, ale są to systematycznie, z premedytacją i bez żadnego celu.
Wiele z wartości takich chociażby, jak poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji, uznania itd. jest dla nas tak bardzo abstrakcyjne, że zabijamy je śmiało, bez namysłu i zbędnych skrupułów, gdyż nie widać przy tym krwi. Tłumimy i tłamsimy je, gdyż ich właściciele nie wiją się na naszych oczach z bólu, nie zalewają łzami i nie targa nimi nieutulony po tych wartościach żal. Są oni co najwyżej smutni lub posępni, ale i my przecież nie mamy Zbyt wiele powodów do cielęcej radości. A poza tym robimy to przecież tak niewinnie, boć jednym tylko uśmiechem, jednym gestem czy słowem.
Myślę sobie, że to wszystko, co tutaj powiedziałem jest – w rzeczy samej – bardzo abstrakcyjne. Ale jakżesz inaczej mówić o tym, kiedy spotkasz człowieka obolałego od arogancji swego szefa, który lekceważy i poniewiera, który ograniczony jest na tyle, by trwać w swym kierowniczym przekonaniu o trwałości swego statusu po wsze czasy. O czym mówić, gdy pięści się zaciskają i chcesz człowiekowi pomóc, choć z drugiej strony wiesz dobrze, że jest to niemożliwe. Wszak na arogancją skutecznego sposobu jeszcze u nas nie wymyślono.
Zresztą. Gdyby w grę wchodził jeden, może kilku takich, to sprawa mogłaby się, wydawać prosta. Kiedy jednak arogancja urasta do zjawiska, do rangi pewnego stylu bycia, to można przecież zwyczajnie po ludzku nic wiedzieć co z tym fantem począć, i może dlatego właśnie ludzie przez arogancją prześladowani tak często milczą. Jeśli jest tak właśnie, to cóż po nas pozostanie? Ano – arogancja właśnie. Tylko tyle…
Dziennik Bałtycki, 283 (12218) 30 listopada 1984
Tadeusz Wojewódzki