PYTANIA
Naszą codzienność wypełniają pytania oczywiste: o to, jak załatwić rzeczy potrzebne do przetrwania zimny, co wykombinować na jutrzejszy obiad, czy też o to skąd zdobyć pieniądze do pierwszego. Szarzyzna tej codzienności, realność i konkretność stawianych przez, nią problemów – odsuwają w cień pozornie zbędnej teoretyczności szereg pytań takich, jak chociażby o granicę między dobrem i złem, o realny wymiar człowieczeństwa, o sens i bezsens naszej egzystencji.
Dopiero zdarzenie brutalne, budzące w nas zgrozę, odrazę czy gwałtowny protest stawiają przed nami właśnie tego typu pytonie. Stawiają je z natarczywością nie znoszącą sprzeciwu, z dręczącą wręcz potrzebą uzyskania natychmiastowej odpowiedzi. Tak właśnie jest w przypadku śmierci ofiary nie zawinionej, zadanej z bestialską beztroską i bezmyślnością właściwą jedynie przedmiotom, rzadziej zwierzętom, ale nigdy chyba normalnym, ludzkim istotom. A taki przecież charakter miała śmierć 36-letniego mieszkańca Zaspy zakatowanego przez grupę kilkunastoletnich chłopaków. Śmierć w środku miasta, kilkaset metrów od domu. Śmierć tak zadana i w takich okolicznościach, iż wydaje się być bardziej fikcyjną tylko sceną z makabrycznego filmu, niż zatrzymanym raz na zawsze kadrem z życia człowieka, którego los zetknął z dzieciakami-mordercami.
Podstawowe jest pytanie o to, jak możliwe było, aby ludzie żyjący wśród nas, a więc w sumie tacy, jak i my, boć nie profesjonalni, nie płatni mordercy, ani też nie recydywiści – mogli uczynić coś równie makabrycznego. Część z nas zadawała sobie nawet głośno pytanie o to, gdzie byli rodzice i wychowawcy. Szukając odpowiedzi na to pytanie powiedzieć można, że byli tam, gdzie zdecydowana większość z nas. Wszak o naszych pociechach zwykliśmy mówić, że pracujemy, tyramy dla nich, że dla nich poświęcamy się, że to dla nich stoimy całymi godzinami w kolejkach itd. I dużo jest w tym prawdy. Ale też prawdą jest, że dla naszych dzieci wolnego czasu pozostaje nam bardzo niewiele, tyle, co i nic. Język codziennych naszych z nimi rozmów najlepszym jest tego dowodem, boć nie bez kozery najczęściej pojawiają się w nim zwroty typu: „nie przeszkadzaj”, „daj mi wreszcie święty spokój”, „zejdź z głowy” itd. Dla naszych dzieci po prostu nie mamy czasu gotując dla nich zarabiając, piorąc czy stojąc w kolejkach – też dla nich.
Ów brak nie jest jeszcze złem samym przez się. Problem tkwi jednak w tym, iż cały nieomal sens przekazywania naszym pociechom wszelkich odcieni dobra i zła, a więc tego, co jest fundamentem ludzkiego postępowania, dość skutecznie sprowadziliśmy, wskutek owego braku czasu, do sfery higieniczno-technicznej. A więc: złem jest wkładanie brudnych paluchów do ust, bieganie po śniegu bez rękawiczek oraz wiele innych, tego typu „występków”. W tym higieniczno-technicznym światku nie za bardzo wiadomo kim jest drugi człowiek, ów kolega z podwórka czy ze szkoły. Jakżeż często na naszych podwórkach dzieci piorą się indywidualnie i całymi grupami. Duzi okładają małych, grubi – chudych, czterech tłucze jednego lub ten jeden ucieka przed całą zgrają.
Od najmłodszych lat, już nawet ci z piaskownicy, dobrze wiedzą, że na podwórku należy się strzec starszych i silniejszych, bo zabierają i niszczą zabawki, bo kopią nie patrząc gdzie i wolą kułakiem w twarz, bo mogą poszczuć psem lub zabrać pieniądze. Mogą też strzelać z procy lub saletry w nakrętkach od butelek. Mogą i robią to! Robią to na oczach dorosłych! Ci nie wtrącają się z reguły do tego typu spraw traktując to wszystko, jako niewinne dzieciaczków igraszki. Boć są to przecież tylko dzieci. O tym jednak, jak bardzo bezwzględne i okrutne potrafią być te dzieci i wyrostki, jak bardzo obojętni na to okrucieństwo potrafią być dorośli wiedzą te spośród dzieci, na które namówiła się grupka prześladująca malucha na każdym kroku. Jak bardzo bezbronne są w tej sytuacji dzieci, jak bardzo bezradne wiedzą tylko one, ale też one wiedzą, jak bardzo w czynieniu innym krzywdy można być bezkarnym.
Jeżeli ktoś będzie doszukiwał się przesady w takim obrazie naszej rzeczywistości, to proponuję przypomnieć sobie kiedy to po raz ostatni i jak często zdarzało się widzieć dorosłych rozdzielających bijących się maluchów lub też dorosłych tłumaczących tym małym, że twarz innego człowieka to nietykalne miejsce, że bicie słabszych to podłość, że podnoszenie ręki na drugiego człowieka nie mieści się w naszym rozumieniu człowieczeństwa. O ileż częściej dzieci słyszą w naszych domach, że sąsiedzi są głupi, że to chamy, że nauczyciele to idioci, szefowie mamy i taty to kretyni, a dookoła sami tylko złodzieje. Nawet krewni – te zbuntowane chamy. I jak tu potem takich tolerować, nie mówiąc już o szacunku.
Czy ów czas, którego wciąż brakuje nam dla własnych dzieci, czy fakt, że zapomnieliśmy w rozmowach z nimi o takich sprawach, jak dobro i zło, godność i podłość, czy nasza obojętność wobec prawdziwych tragedii rozgrywających się w świecie maluchów, czy to, że zabraliśmy im mniej czy bardziej świadomie, ale za to bardzo skutecznie wiele autorytetów, nie dając w zamian niczego – czy to właśnie przyczyną jest tragedii, jaka rozegrała się na Zaspie? Nie wiem. Ale głęboko przekonany jestem o tym, że gdzieś tutaj właśnie; w tak wyznaczonym kręgu tkwią pytania, na które odpowiedzieć musi sobie wielu spośród nas. Gdzieś tutaj znajdują się pytania, których obecność w codziennym naszym życiu szansą jest uniknięcia kolejnych, równie makabrycznych zdarzeń. Jest także szansą życia w uzasadnionym przekonaniu o własnym braku winy za tragedie, które rozgrywają się wokół nas.
Dziennik Bałtycki, 259 (12194) 2 listopada 1984
Tadeusz Wojewódzki