RANDKI
Kiedy zmienia skarpetki w środku tygodnia, a nigdy przedtem tego nie robił, kiedy wylewa na siebie cały flakon „Przemysławki” i próbuje czy spodnie można zdjąć razem z długimi kalesonami, kiedy wreszcie sięga po szczoteczkę do zębów – to wiedz, że szykuje się na randkę. Co w takiej sytuacji powinna zrobić mądra żona?
Zacznijmy od tego, że mądrych w takiej sprawie, jak ta – nie ma. Kiedy się już bowiem zorientujesz, że tu nie o dentystę chodzi, lecz o randką właśnie, to nerwy zaczynają człowiekiem tak telepać, że mógłby niegodziwca na strzępy rozszarpać.
Zdarzają się więc żony porywcze, zazdrości swej zdusić w sobie nie potrafiące i te awantury wszczynają karczemne. Randkowicz wychodzi wówczas z domu mocno wzburzony, co w niczym specjalnie przeszkadzać mu nie będzie, a tylko motywację do grzechu głębszą uczyni, utwierdziwszy go w przekonaniu, że heterę ma w domu, że nieszczęśliwy jest okrutnie i nic poza szukaniem pocieszenia mu nie pozostało. Doświadczeni mężczyźni wiedzą o tym dobrze, że taki niepocieszony właściciel, najbardziej choćby nawet schodzonych do kresu możliwości porciąt, rychło pierś ciepłą i do tulenia, ochoczą znajdzie. I jak się dobrze w nią wtuli, to bywa, że i kilka latek przy niej posiedzi.
Wychodząc ze słusznego założenia, że lepszy w domu chłop byle jaki, nawet taki właśnie jakiego masz, niźli żaden, obrać musisz wobec randkowicza zupełnie inną taktykę. Mądre kobiety dzielą się przy tym na dwa obozy, dwie szkoły.
Jedne dążą więc do tego, by delikwenta w domu niczym wprawdzie nie zrazić, nie dać najmniejszego nawet pretekstu do przybierania przezeń pozy cierpiącego za miliony, ale tak mu humor zepsuć, tak z randkowego nastroju skutecznie wyprowadzić, by randka zdała mu się koniec końców czymś gorszym niźli codzienny obowiązek domowy. Rozwiązań szczegółowszych jest tutaj tyle, ile damskich główek w rzecz ową myślami zaprzątniętych. Są więc wśród zwolenniczek tej drogi dochodzenia do celu i takie, które dążą do nieprzyzwoitego wprost skrócenia czasu swobody pozadomowej, wychodząc znów ze słusznego przecież założenia, że co nagle, to po diable i ani on, ani tamta, z takiej błyskawicznej, spędzonej w biegu nieomal randki, zadowoleni nie będą.
Inne podpytawszy się wcześniej o to w jakim rejonie rzecz będzie miała miejsce sugerują w ostatniej niemal chwili, niby zupełnie od niechcenia, niby całkiem przypadkowo, że tam akurat gdzie on, one też będą w jakiejś bardzo tajemniczej sprawie. Całują potem wprost w nos drania – randkowicza i mawiają: „- No, to do rychłego zobaczenia kochany…”. Kochany nie wie o co chodzi, pytać nie może, więc o niczym innym myśleć nie potrafi tylko o tym właśnie. Podąża na randkę, ale co to za randka skoro tak na nią idzie, jakby na skazanie szedł.
Jeszcze inne zaraz po jego wyjściu z domu rozpoczynają telefoniczne poszukiwania. Powiadamiają wszystkich znajomych o tym, że szukają, że chodzi o rzecz wagi trudnej do przecenienia itd, itp. Zamysł jest w tym iście szatański. Duże istnieje przecież prawdopodobieństwo, że wieść dotrze do zainteresowanego w trakcie i szlag jeśli już nie wszystko trafi, to chociaż sam nastrój randkowy. A o to przecież, w tym pierwszym ze skutecznych ponoć bardzo sposobów, chodzi.
Drugi silniejszych jeszcze nerwów od zainteresowanej wymaga. Musi ona bowiem dać z siebie wszystko, aby nie robić nic. Zachować obojętność tak naturalną jak wtedy, kiedy dowiaduje, się o podwyżce czegoś, co już kilka razy zdrożeć w ciągu roku zdołało. Nie pyta więc ani o to gdzie, do kogo, ani w jakim celu randkowicz się udaje. W ogóle o nic nie pyta, gdyż to ją nie interesuje. Co najwyżej nadmieni tylko, że bardzo dobrze się stało, iż on akurat dzisiaj, a nie za dwa dni wychodzi; inaczej pokryłyby się im terminy i kłopot byłby wielki. O swoim wyjściu więcej już nie wspomina. Po co? Wyjdzie tak, jak powiedziała i wróci o takiej porze, żeby nie można jej było z tego powodu ubliżyć, ale też by ów czas powrotu dawał to i owo do myślenia. Wróci też niezwykle starannie uczesana, z nienagannym makijażem, bez jednego na spódnicy zagniecenia, bez najmniejszych śladów na sobie i odzieży mogących stanowić pretekst do zaczepki.
Damy, które proceder ów powtarzały razy kilka – ręczą, że działa na randkowiczów, jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki i rychło randkowiczów w… „psy ogrodnika” przemienia.
Jest wszakże o randkach prawda i taka, że kiedy się za bardzo o ich obecności w życiu myśli, o to za każdym pośpiechem, za każdą u cioci, fryzjera, krawca czy dentysty wizytą to widzi, czego faktycznie nie ma. Sztuka to zapewne wielka, ale żyć z czymś takim – udręka prawdziwa. I o tym przede wszystkim nasze żony wiedzieć winny, o tym też pamiętać.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 43 (12870) 20 lutego 1987