SAMOTNOŚĆ
Tykając psiego tematu nie poruszyłem ostatnio kilku jeszcze spraw. Masowość naszych psich pupili jest faktem. Z całą pewnością nie najdziwniejszym w obecnej rzeczywistości, nie najbardziej bulwersującym, ale za to nietypowym o tyle, że wraz ze zwiększającą się liczbą, psy nie straciły swoich przywilejów. Wymykają się więc spod niby to żelaznej już u nas zasady, zgodnie z którą liczba przywilejów odwrotnie jest proporcjonalna do liczby przedstawicieli danego gatunku, profesji, specjalności. Pomimo więc tego, że psów jest bez liku, to praktycznie wolno im wszystko. Ostatnio coraz bezczelniej zaglądają nawet do mięsnego i tylko patrzeć, jak zaczną się grabieże na wzór przedwojennych porwań ochłapów u pana rzeźnika. W takich warunkach do rangi normalnego załatwiania, normalnych psich potrzeb, zeszło nawet owo masowe obsikiwanie – i żeby tylko ono – trawników, chodników i, w czym szczególnie lubują się pieski, piaskownic. Tych samym zresztą, w których potem grzebią się zapamiętale najmniejsze dzieci znane z tego, że lubią pakować wszystko do ust. Związek dzieci z psami jest zresztą znacznie silniejszy, nie tylko przez owe piaskownice. Do rangi trwałego elementu naszego rodzimego krajobrazu wszedł już jakżesz „rozczulający” obrazek dziecięcia lizanego zapamiętale po usteczkach, a bywa, że i całej twarzyczce, przez psinę właśnie.
Psom szwajcarskim wolno załatwiać się tylko w specjalnie wyznaczonych do tego miejscach, a jeśli zdarzy się inaczej, to właściciel sprząta po swoim pupilu. Szwajcarzy twierdzą, że pies jest nosicielem wielu chorób groźnych dla człowieka. Włosi z kolei wymyślili, że pies nie może przebywać wraz z człowiekiem na jednej plaży i na plażach właśnie poustawiali stosowne znaki, z których jasno wynika gdzie może być pies, gdzie człowiek. Nasz psi raj możliwy jest nie dzięki nadzwyczajnej przebiegłości rodzimych kundelków lecz właściwemu nam – ich właścicielom – niedorozwojowi wyobraźni. Ten niedorozwój pozwala spokojnie wdychać wszystko, co wypuszczamy kominami, faszerować artykuły spożywcze tym, z czego inni dawno już zrezygnowali, no i widzieć w psie oblizującym dziecko tylko przyjemną zabawę.
Argumenty takie, jak ten, że się jada razem z psem z jednej nieomal miski, sypia w tym samym łóżku – i jednak żyje-są równie trafne, jak ten, że zdarzają się tacy, którzy piją denaturat, a też żyją. Krótko mówiąc – pies musi mieć swoje miejsce zarówno we własnym domu, jak i osiedlu, mieście. W przeciwnym wypadku zacznie być źródłem wszelkiego zła i jako taki – obiektem ludzkiej nienawiści. I nie można uważać ludzi dostrzegających to niebezpieczeństwo za przeciwników psów. To przecież nie co innego, jak owa słodka beztroska towarzysząca tzw. trzymaniu psów, jest tych zwierząt wrogiem największym. No cóż, przywykliśmy już do tego, że prawdy najprostsze uświadamiamy sobie dopiero wówczas, kiedy ich ignorowanie doprowadza do tragedii i to w skali masowej. Masowość zjawiska trzymania psów, szczególnie w dużych, wielkomiejskich osiedlach skłania nadto do innych jeszcze, nie tylko sanitarnohigienicznych pytań. Skoro bowiem zjawisko to jest masowe, to musi posiadać równie powszechną, w nas tkwiącą przyczynę. Szukanie jej w wiejskim rodowodzie i przywiązaniu do zwierząt stamtąd właśnie wyniesionym, ma z pewnością rację bytu. Jest jednak coś nadto jeszcze, coś znacznie – to moim pojęciu – ważniejszego.
O tym, że brakuje nam bardzo wiele do szczęścia nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać. Jak wyglądają codziennie zabiegi o zdobycie żywności i odzieży wiemy nie tylko z telewizji. Bez względu jednak na to ile zajmują one miejsca w życiu każdego z nas, nie są przecież w stanie życia tego wypełnić swą treścią po brzegi. Odczuwamy ponadto wcale nie mniejszą potrzebę posiadania kogoś bliskiego, kto będzie witał nas wciąż tak samo radośnie, bez względu na aktualną pogodę, sytuację międzynarodową, długość kolejki w sklepie i cały szereg tzw. trudności obiektywnych, pojawiających się na każdym kroku. Przyczyn tak powszechnego trzymania w naszych domach psów szukałbym więc w towarzyszącym naszemu życiu uczuciu osamotnienia, w niezaspokojonej potrzebie kontaktu szczerego, spontanicznego, ciepłego. Z ludźmi jest natomiast tak, że w im gorszych żyją warunkach, tym bardziej skłonni są do agresji, nawet zupełnie nieuzasadnionej, bez widocznej dla nas przyczyny. I choć prawda jest, że człowiekowi nic nie potrafi zastąpić innego człowieka, jego serca, ciepła, otuchy i pomocy, to przecież pies ze swoją przysłowiową dla człowieka wiernością, z tym merdającym wesoło na każde powitanie ogonkiem, z wpatrzonymi w nas figlarnie ślepkami, jest spełnienia tych potrzeb namiastką.
Obserwując wzajemny nasz stosunek do siebie trudno oprzeć się wrażeniu, iż straciliśmy i nadal tracimy wiele spośród tych wartości, które czyniły nasze życie lepszym, bardziej godnym, ludzkim. Jeśli kontakt ze zwierzęciem daje ludziom radość i pomniejsza szarzyznę codzienności, to nikt nie ma prawa pozbawiać ich tego. Oczywiście pod warunkiem, że przestrzegane są rygory stworzone z myślą o wspólnym pożytku człowieka i psa jednocześnie.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 177 (12419) 23, 24, 25 sierpnia 1985