STAROŚĆ
Kiedy potrzebujących jest wielu, a tego, czego im potrzeba, stanowczo za mało, najwięcej ci dostają, którzy potrafią skutecznie upomnieć się, o swoje. Spróbuj niemowlaka nie nakarmić w porę lub zapomnieć o jego mokrej pieluszce. Niby taki niezaradny, a jak zacznie upominać się, to uszy puchną i domownikom i sąsiadom. Rwetes robi się więc w domu okrutny i mały dostaje w mig to, co mu się słusznie należy. Wyrastając z pieluch wyrastamy także stopniowo z tej umiejętności dopominania się, a w każdym razie bardzo pod tym względem różnicujemy. W rezultacie jedni są obrotni, a reszta zazdrości, że umiejętności takiej nie posiadła. I jeśli mówić można o sprawiedliwym losie, to tylko w tym sensie, że jednych i drugich połączy kiedyś starość. Wiek, w którym wszelkie różnice niweczy nie dająca się już cofnąć nieporadność, świadomość zależności od innych i zanik tego, co nadawało dotychczas życiu sens tak oczywisty.
Twierdzi się nie bez racji, iż miarą cywilizacyjnego poziomu, kultury danego społeczeństwa jest jego stosunek do ludzi umysłowo chorych. Z ludźmi dotkniętymi tym nieszczęściem nie mamy jednak do czynienia na co dzień, tak masowo, jak w przypadku ludzi w sędziwym wieku. Bez względu więc na to ile racji jest w owym mierniku poziomu naszej kultury znaczonej stosunkiem do ludzi chorych umysłowo wielce pouczające jest spojrzenie na nas z perspektywy naszego stosunku do ludzi, o których zwykliśmy mawiać, iż są starzy. Jeśli pominąć wszelkie okolicznościowe deklaracje, to praktycznie stosunek ów jest taki, że ludzi w sędziwym wieku traktujemy… jak dzieci.
Dzieci, szczególnie te najmniejsze, przyodziewane w fantastyczne kolorowe fatałaszki, chuchane i pudrowane przez swe mamusie- są przedmiotem dzikiego zachwytu całej rodziny, sąsiadów i znajomych. Z babciami i dziadkami, bez względu na to, jak bardzo są schludni, jak zadbani – jest natomiast tak, że zachwytu nie wzbudzają. I to chyba między nimi, a dziećmi – w naszym stosunku do ludzi sędziwego wieku, jedyna w zasadzie różnica.
Ludzi tych, tak jak dzieci właśnie, nie traktujemy poważnie. Dzieci, gdyż nie dorosły jeszcze do tzw. rozumu, a ludzi sędziwego wieku, gdyż są naszym zdaniem sklerociali, z lukami w pamięci, ze starym, nieaktualnym stylem myślenia, zasadami i regułami, które straciły swą aktualność i zarazem sens. Trzeba więc za nich – zdaniem naszym – samemu decydować, określając ich miejsce w naszym domu, w rodzinie, w społeczeństwie.
Miejsce w domu jest określone bardzo jasno. Człowiek w sędziwym wieku ma żyć życiem młodszych. Babcia do kuchni, dziadek do kolejki. I dzieci pod opiekę, ale trzeba uważać, pilnować, żeby nie zrobili czegoś nie tak. Babcia lubi przecież gotować za tłusto, a dziadek podnosi dziecko za rączki. Jeszcze stawy porozciąga. Żyjąc tak z nami i nami tylko ludzie ci nie mogą mieć swojego prywatnego życia. No, bo jakież mogliby mieć?
Nie mając własnego prywatnego życia, nie mają oni także własnych problemów. Bardziej już dzieci, bo te dostają czasami dwóje w szkole, ale dziadkowie. Świadomość własnej w życiu obecności znaczoną kiedyś zawodową pracą, licznymi kontaktami, sukcesami i porażkami zastąpić teraz muszą oczywistym dla nas przekonaniem, że tamto jest zamkniętym rozdziałem w ich życiu, rozdziałem do którego nie ma sensu wracać, bo i po co.
Ludzie w sędziwym wieku muszą wiec naszym zdaniem znać swoje miejsce w życiu. Miejsce, które im wyznaczyliśmy. Na marginesie ważnych spraw, z taką aktywnością, która nam jest potrzebna, przydatna, która nas nie absorbuje, nie wymaga dawania czegokolwiek, a umożliwia branie. Zazwyczaj lepiej wykształceni, a więc w poczuciu swej formalnie wyższej nad nimi mądrości, tkwimy w oczywistym dla nas przekonaniu o braku potrzeby korzystania z ich wiedzy, ich życiowej mądrości, doświadczenia przypieczętowanego własnymi przeżyciami. Bez względu na to więc co wiedzą, co kiedyś w życiu osiągnęli i co znaczyli- wprawić nas mogą w podziw i zachwyt co najwyżej przy stole, kiedy okaże się, że dziadek ma jeszcze mocną głowę, a babcia wywija w tańcu, jak młoda.
Śledząc systematycznie nekrologi można żyć wprawdzie nadzieją, że nie doczeka się osobiście wieku w którym ci infantylnie myślący o starości decydować będą za nas -o wszystkim- wyznaczając i miejsce w życiu nie takie i role dziwną. Można łudzić się nadzieją, że zmieni się wiele do czasu, kiedy to sami nie będziemy już w stanie upomnieć się o cokolwiek. I jest to zapewne dla nas, ludzi w średnim wieku jakieś tam pocieszenie. Czym jednak żyć mają ci, którzy przeżywają teraz starość?
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 257 (12499) 29 listopada 1985