WRAŻLIWOŚĆ
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż zło panoszące się wokół nas rośnie w siłę przybierając formy i rozmiary dalece przekraczające nasze wyobrażenie w tym zakresie. Ostatnio nie ma takiego tygodnia, aby codzienna prasa nie donosiła choćby i raz jeden w tak przecież krótkim odstępie czasu, o czymś od czego włosy jeżą się na głowie i dłonie pocą nie gorzej niż u dentysty. Takie nagromadzenie wieści naszpikowanych okropnościami budzić musi wrażenie szalejącej anomalii i traktowane być może jako zapowiedz nadejścia czegoś jeszcze gorszego, co będzie w stanie zagrozić także i nam oraz naszym najbliższym.
Na sytuację tego typu ludzie reagują bardzo różnie. Często agresją. Słychać więc tu i ówdzie, że „ja bym takiego zaraz powiesił” lub też, że ktoś tam zrobiłby coś tom jeszcze bardziej okrutnego. Po prostu ludzie oburzają się do żywego, szczere i gorąco, jak przypiekani rozpalonym żelazem. Ludzie łączą się w tym oburzeniu pomstując wspólnie, wspólnie przeżywając zdarzenia, które nie mieszczą się w ich indywidualnych stereotypach reagowania. I jest w tym wszystkim coś wielce budującego. Jeśli bowiem tak powszechnie, tak spontaniczne i tak gwałtownie reagujemy na wieści o rozbojach, napadach, gwałtach i morderstwach, to nie jest chyba z nami jeszcze aż tak bardzo źle, to chyba przed czasem zdołano okrzyczeć nas społeczeństwem porażonym paraliżem znieczulicy.
Szkopuł jednak w tym, że „prasowe” okrucieństwa i żywa na nie reakcja, nie wypełniają bez reszty całej naszej codzienność. Wszak oprócz tych nadzwyczajność tworzą ją fakty i zdarzenia prozaiczne, niewielu tytko spośród nas znane.
Tułaj małe są sprawy, mali ludzie i wszystko wydaje się tak małe, że miejsca wprost nie ma na żadną większą spontaniczność. Rozmawiałem niedawno z dziewczyną, której nie przyznano nagrody, choć nie pracowała ani gorzej ani lepiej od innych. Problem cały sprowadzał się w ogóle do tego, że nagród, w przeciwieństwie do pensji, nie można dawać wszystkim. Tak więc ci, którzy dzielili dostawali najwięcej, ci, którzy nie dzielili dostali mniej, a ponadto kilka przypadkowo wytypowanych osób nie dostało wcale, żeby wiadomym było, że to właśnie nagrody, a nie wynagrodzenia. Te osoby, które nie dostały twierdzą, że odtąd na samą myśl, że moją pójść do pracy odczuwają coś na podobieństwo torsji. Wiedzą, że zostały skrzywdzone, choć krzywda ta nie da się nawet porównać do tej jaką potrafią zadawać inni, w innych zakładach. Ale jest krzywdą, o której wiedzą i ci, którzy dzielili i ci, którzy dostali choć nie wiedzą za co. Wszyscy zgodnie jednak udają, że nie ma sprawy i pewne nie ma jej faktycznie. Wszak przekonanie, że od samych torsji nikt jaszcze nie umarł staje się jakby coraz bardziej powszechne i powszechne.
Ktoś inny opowiadał mi o czymś innym. Każdego nieomal dnia każdemu z nas ktoś opowiada coś innego, choć w sumie tak bardzo do siebie podobnego: kochani koledzy „dołożyli”, jacyś „życzliwi” mieli okazję się odegrać za stare, więc się odegrali, a tymczasem wszyscy inni nabrali wody w usta i tylko po cichu „prywatnie” mówili – na ucho że to świństwo; ktoś nie wytrzymał, gdyż został sam wśród tyłu innych i skończył ze sobą, więc wszyscy się bardzo szczerze zdziwili…
Jacy wiec w końcu jesteśmy: spontaniczni, wrażliwi na krzywdę ludzką, cierpienie, na niesprawiedliwość, podłość i fałsz czy obojętni i niewrażliwi, egoistyczni i samolubni? Sądzę, że i tacy i tacy zarazem. Spontanicznie, żywiołowo i po ludzku reagujemy zazwyczaj wówczas, kiedy takie reagowanie nam krzywdy nie jest w stanie uczynić, nam szkody wyrządzić, strat przynieść. No wiec wymachujemy kułakami na tych cholernych bandytów, którzy zabili człowieka, protestujemy, że to nieludzkie, kędy obwieszczają nam, że ktoś tam inny ćwiartował zwłoki i wyrażamy głośno swoje oburzenie, kiedy opisują nam szczegóły okrucieństwa nastolatków pastwiących się nad swoją ofiarą. Równoczesne jednak jakżesz często zatyka nas – i to na dobre, kiedy ktoś, od kogo jesteśmy zależni, maltretuje psychicznie, gdy krzywdzi kogoś innego, gdy zachowuje się po prostu podle, zabijając w człowieku jego godność, świadomość własnej wartości, a więc i sensu życia. Wtedy najczęściej uspokaja nas niewymierność niszczonych w ten sposób wartości, nie dający się przecież zaprzeczyć fakt, iż pasów z takiego nie zdzierają, więc tragedii w zasadzie nie ma… Unikamy spojrzeń i kontaktów z tymi szczutymi, ceniąc sobie wypracowaną z takim trudem bezkonfliktowość. Zazwyczaj w takich sytuacjach wolimy nawet chamstwo strzyżone na pawiana, narzucane nam przez rachityczne, dyszkantujące, obojnackie nastały, niż ryzyko zakłócenia nawet tego własnego, dobrego samopoczucia.
Trudno więc oprzeć się wrażeniu, iż granica naszej wrażliwości biegnie gdzieś bardzo blisko granicy tego, co nieprzyjemne, niekorzystne, sprawiające przykrość lub przynoszące – co gorsza – stratę bardziej wymierną i namacalną.
Dlaczego właśnie tak? Odpowiedz jest oczywista: na co dzień wybieramy buty wygodniejsze, ale nie oznacza to przecież, iż jesteśmy piewcami tylko ich wygody.
Dziennik Bałtycki, 265 (12200) 9 listopada 1984
Tadeusz Wojewódzki