URLOP
Przez okrągły rok gnieciemy się w środkach komunikacji miejskiej i podmiejskiej. Obrywamy sobie guziki, depczemy po butach i obrzucamy epitetami. Gnamy wciąż gdzieś na złamanie karku, by załatwić sprawy małe i mniejsze, lecz pożerające nieprawdopodobnie dużo czasu. Po bezsennych nocach przewracamy się z boku na bok przecierając z czoła krople zimnego potu wyciskane myślami o tym czego to jeszcze nie zdążyliśmy załatwić, o czy zapomnieliśmy, z czym jesteśmy „do tyłu”. W tej gonitwie dzień podobny jest do dnia, mija szybko, niepostrzeżenie. Aż wreszcie nadchodzi ten upragniony, wymarzony, oczekiwany urlop.
Przedtem trzeba jednak dograć kilka spraw. Wszak mało kto spędza urlop w domu. A więc trzeba kupić bilety kolejowe. Jeśli speszy cię widok kolejki długiej, jak po papier toaletowy, jeśli załamiesz się to pierwszym momencie, to wrócisz przecież tutaj. Jak urlop, to urlop, musi być wygodnie, a jak wygodnie to podróżować trzeba na miejscu siedzącym. Żeby mieć takie miejsce- trzeba swoje odstać. Fakt, iż stoi się niejednokrotnie tyle samo czasu, ile trwa cala podróż – wyłączając skrajne przypadki kiedy ktoś podróżuje z jednego na drugi kraniec Polski — to zupełnie inna sprawa. Idzie to wszystko na karb codzienności, o której wiadomo, że z natury swojej zaprzeczeniem jest zalet urlopu.
Zanim jednak rozsiądziemy się na tym wystanym miejscu pamiętać musimy o tym, że ludzie są omylni i niejeden z miejscówką podróżował gorzej niż ten bez miejscówki. Na dworzec podążać więc będziemy pełni obaw, czy aby zdołamy miejsca zająć jako pierwsi, czy aby ktoś tam już nie będzie siedział. Gdyby nie te przeklęte toboły wskoczylibyśmy do pociągu jako pierwsi. Ale do takiego „numerowanego” jakoś głupio, pomijając już owe toboły. Trzeba więc będzie przepychać się delikatnie , choć chytrze i stanowczo. Czy aby potrafimy?
Zanim do tego dojdzie śnić się będzie człowiekowi, że przychodzi na peron, a nasz pociąg już stoi i to tak załadowany, że nawet jednej nogi nie wciśniesz. Co wówczas robić? Przyjedziesz na wczasy później, to okaże się, że komuś już miejsce sprzedano, że są jakieś miejscowe obostrzenia, przepisy dyscyplinujące wczasowiczów. Zaczniesz się wykłócać, dochodzić swoich racji, to cię jeszcze przywołają do porządku publicznego. Słowem – sytuacja bez wyjścia. Rozwiązuje ją wreszcie budzik przypominający o przywileju pracy i czekających cię jeszcze przed urlopem obowiązkach oraz sprawach do załatwienia.
Jedziesz wprawdzie tylko na dwa tygodnie, ale to tak, jakbyś na te dwa tygodnie umierał. Czegoś w porę nie załatwisz – przepadło. Zapłać więc za mleko. Od piętnastego. Można by wprawdzie zrezygnować z całego miesiąca, ale niech no się tylko pan mleczarz w porę nie zorientuje, niech ci wystawi te dwie butelki na kredyt, a popamiętasz to potem do końca roku: odbije sobie niejeden raz. W końcu stratny na tym mlecznym interesie być nie może. Wystarczy, że państwo na tym traci.
Nie koniec jednak na mleku. Odebrać trzeba kartki, bo inaczej nie dostaniesz na wczasach jeść. No i zapłacić za mieszkanie, bo doliczą procent kary takiej, że już w tym miesiącu na ćwiartkę nie starczy. Zajrzeć też trzeba do innych płatności okresowych. Boć może być i tak, że wrócisz, a tu telefon wyłączony, światła nie ma, gazu nawet na przypalenie papierosa. Wiadomo – w naprawach i usługach wszelakich- sto lat u nas niemało. Ale z karami idzie nam bez porównania lepiej. Mamy w tym jakby i większe doświadczenie i lepsze rozwiązania organizacyjne.
Skoro zaś o mieszkaniu mowa, to nie tylko brak gazu i światła nam grozi. Wprawdzie nie mamy w nim – według naszego mniemania – niczego aż tak znów bardzo cennego, ale nie stoi to wcale na przeszkodzie, by inny poszukał w nim czegoś dla siebie, a przy okazji to i owo pokroił, połamał, zniszczył. Drugi raz na to nie zarobisz. Najlepiej byłoby chałupę deskami zabić, a na deskach pozawieszać granaty odłamkowe. Marzenia marzeniami, nie pozostaje zaś nic innego, jak pogadać z sąsiadami, uprzedzić, że żadnych remontów przeprowadzać przez najbliższy czas nie zamierzamy i że gdyby co, to niech walą prosto po oczach w naszym imieniu i na naszą odpowiedzialność.
Teraz można już puścić się po sklepach w poszukiwaniu brakujących, a niezbędnych na wczasach elementów garderoby naszej oraz naszych domowników. Tutaj uda się kupić skarpetki, tam – jak wieść niesie – rzucili pastę do zębów, jeszcze gdzie indziej dowieźli zupełnie nieoczekiwanie buty dla tatusia, a jeszcze gdzie indziej też buty, ale dla mamusi. I tak dwa, trzy tygodnie zlecą.
Kiedy zaś zlecą- przyjdzie czas pakowania, a jeszcze wcześniej prania i prasowania. Trudno wprawdzie o naszych domach – na co dzień – powiedzieć, iż są normalne, ale to, co przedstawiają one w owych dniach totalnego pakowania się domowników trudno jest określić równie krótko, co trafnie. Wszyscy mają wówczas czarne podniebienia. Dzieciaki płaczą i kłócą się między sobą o byle co, dorośli wymyślają sobie – każdy w przekonaniu, że wszystko na jego jest biednej głowie. Trwa to wszystko prawie do białego rana, kiedy wreszcie ci, którzy mogą pójść spać na godzinkę czy dwie – idą, a reszta wyrusza na wymarzony urlop.
I choć w urlopie – jako takim – nie ma niczego aż tak bardzo dziwnego, to przecież nadziwić się nie można – skąd też ludzie biorą tyle sił, by koniec końców na urlop zdecydować się, przygotować do niego, no i wybrać.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 153 (12395) 19, 20, 21, 22 lipca 1985