„ZIELONE"
W przeciwieństwie do wszystkiego i do wszystkich, którym żyje się nie najlepiej lub po prostu źle, o absurdach powiedzieć można, że czują się u nas niczym przysłowiowe ryby w wodzie. Dzięki dobremu samopoczuciu ich twórców oraz serdecznemu, bezinteresownemu i trwałemu do nich przywiązaniu, płodzą się owe absurdy i rodzą ponad wszelką w tym względzie potrzebę a także ludzką na nim wytrzymałość. Pesymiści twierdzą więc, że absurd będzie już wkrótce obowiązującą nas normą. Optymiści utrzymują, że to tylko taki kulturowy dziwoląg, nasz rodzimy folklor i nic nadto. Cała zaś reszta nic nie twierdzi, tylko milczkiem owe absurdy płodzi.
W absurdzie najbardziej zatrważające jest obecnie to, że przestaje on być w naszych oczach absurdem. Ba, coraz częściej witamy toto z otwartymi ramionami oraz tryskającymi promienistym uśmiechem licami. O tym, że jest właśnie tak przekonałem się już po raz wtóry oglądając ze zdumieniem nie mającym równego sobie, tłumy całe w okolicach „Olivii” ciągnące w różnych kierunkach, ale przeważnie na stację pobliskiej kolejki elektrycznej. Ci radośni ludzie na uginających się, pod ciężarem jabłek, poszatkowanej kapusty i czegoś tam jeszcze – nogach, z ramionami opuszczonymi od ciężarów wyrywających ręce ze stawów, podążali z plonami „zielonej” imprezy.
Wkrótce też przekonałem się, że ci uszczęśliwieni powracali z potężnej hali, gdzie sprzedawano owoce, poszatkowaną kapustę, miód z kanki (krojony), przecier pomidorowy i coś tam jeszcze. Najwięcej było jednak łudzi sterczących w kolejkach o imponujących wręcz rozmiarach, stosownie do wielkości hali oraz rozmachu całej imprezy.
Poczułem się tutaj. jak w królestwie absurdu.
Jest przecież dzień wolny od pracy, od codzienności wyznaczonej nie kończącym się sterczeniem w kolejkach, a to mięsnych, a to nabiałowych, a to warzywno-owocowych, żeby już nie wspomnieć o sezonowych, obuwniczo-odzieżowych. Cóż więc – u licha – robią wszyscy ci ludzie spędzający dzień wolny od pracy nie na rekreacji fizycznej i psychicznej lecz znów w kolejkach i to tak gigantycznych? Ano, zażywają „zielonej” wolnej soboty.
Ideą tej imprezy miało być zapewne ułatwienie zakupów zmordowanym codzienną bieganiną ludziom. I tak dla tych, którzy lubują się w kiszeniu własnej, a więc smacznej kapusty, wielkim ułatwieniem jest z pewnością stworzenie szansy zakupu już poszatkowanych główek. Jeżeli jednak szansy owej nie sprowadzać do absurdu, to trzeba by to wszystko zorganizować, aby czas samego choćby tylko zakupu nie przekraczał czasu potrzebnego na szatkowanie tejże kapusty w domu.
Tutaj sterczy się jednak w kolejce oglądając szatkujących i upychających kapustę w duże, plastykowe worki, a więc ogląda się to, co powinno być zrobione dużo wcześniej, przed pojawieniem się kupujących.
Powie ktoś, że się czepiam, bo przecież ludzie stoją, a skoro stoją, to znaczy, że się im opłaca. O co więc w sumie chodzi? Oczywiście – szatkowanie kilkudziesięciu kilogramów kuchennym nożem jest benedyktyńskim zajęciem mogącym sen spędzić z powiek i to najbardziej cierpliwym nawet z nas. Rzecz jednak w tym, że absurdem jest takie kapusty szatkowanie bądź co bądź w sercu nieomal Europy i bądź co bądź u schyłku XX wieku, że absurdem jest i to, że ludziom opłaca się sterczeć w tak dużych kolejkach, że wreszcie absurdem są imprezy tak właśnie przygotowane, iż karkołomne kolejki są ich nieodłącznym elementem. Absurdem jest także powoływanie się na obecność tych kolejek jako dowód, świadectwo udanej imprezy. Jeśli się tego nie pojmuje, to radzę następujący eksperyment: ograniczmy sprzedał chleba w miejscach ich dotychczasowej sprzedaży i organizujmy takie „chlebowe” imprezy, na wzór „zielonych”, a przekonamy się rychło, jak wielkie będą one miały powodzenie. Tak więc kolejki owe mogą i faktycznie zaświadczają o jakżesz wielkich potrzebach społecznych nie zaspokajanych przez nasz handel.
Absurdem wydawać się może powstała wskutek wyrażonej powyżej opinii sytuacja: ktoś tam mógł (w mniemaniu swoim własnym oraz innych) nic nie robić, ale zrobił, napracował się i to w końcu nie dla siebie lecz dla innych szatkował ową kapustę, wydłubywał ten miód. Gdyby nie robił nic, to nie nasłuchałby się tylu przykrych słów, nie poznał struktury nonsensu, a tak – ma to, jak w banku. Czyż wobec tego warto być u nas aktywnym, warto starać się dla ludzi, poświęcać swój czas i zdrowie? – zapytają „zawiedzeni”. Sytuacja faktycznie wydaje się graniczyć z nonsensem, ale też tylko wydaje się! Boć w rzeczy samej nonsens nie w sytuacji tej tkwi lecz w naszym przekonaniu, że robienie czegokolwiek, choćby i najgłupszego, lepsze jest od niezrobienia niczego. Podczas gdy cały cywilizowany świat nauczył się już cenić i przyznawać rację bytu jedynie temu, co robione jest z sensem, fachowo, i mądrze, my tkwimy wciąż w dzikim zachwycie nad tym, że w ogóle ktoś, coś tam robi lub robić próbuje. Stąd też krytykuje się u nas zazwyczaj za bierność, za brak aktywności, za pasywność traktując z przymrużeniem oka tych, którzy coś tam robią, starają się, choć „nie zawsze im to jeszcze najlepiej wychodzi”.
Można i tak, ale jeśli już, to zapomnieć do końca trzeba o znanej gdzie indziej prawdzie, iż największe nonsensy biorą się znacznie częściej z ludzkiej aktywności niż z jej braku.
Dziennik Bałtycki, 271 (12206) 16 listopada 1984
Tadeusz Wojewódzki