ZWISOWCY
Ludzie na co dzień mocno są zaganiani. Jeszcze mocniej spięci. Każdy do takiego codziennego spinania się ma swoje własne niby niepowtarzalne, całkowicie oryginalne powody. Faktycznie jest jednak tak, że wszystkich spinających się rozlokować można – ze względu na owe powody – do kilku, może kilkunastu szufladek z napisami typu: „głupi szef”, „wredna żona”, „chudo w kieszeni”, „bednarski kac” itd. Są jednak i tacy, którzy nie mieszczą się w żadnej z tych szufladek. To tak zwani zwisowcy.
Zwisowiec tym różni się od całej reszty, że nie jest spięty. Nie mówi więc nerwowo „N-dobry” na widok przełożonych, nie kiwa potakująco głową, gdy szef publicznie gani i piętnuje, ba, nawet nie burczy mu w takich sytuacjach w brzuchu. Na naradach i konferencjach nie pocą mu się dłonie. Nawet nie musi nerwowo poprawiać marynarki, bo kogo, jak kogo, ale zwisowca nie pije ona w kark niezależnie od tego co, kto i jak długo mówi. On tylko siedzi, słucha i patrzy.
Ponadto zwisowiec nie ma absolutnie żadnych tików. Ani ocznych, ani ustnych (chyba, że są doustne), ani usznych, choćby nawet uszy miał tak wielkie, jak nie przymierzając sam… słoń. Zwisowiec nie obgryza paznokci, choćby nawet szła w telewizji „Isaura” lub jeszcze gorszy dreszczowiec. Nie przestępuje on też z nogi na nogę. Ani w kolejce jeśli nawet stoi w niej kilka godzin, ani na kolei choćby miał miejsce tylko na jedną (zmienną) i to w korytarzu, wagonie klasy absolutnie pierwszej.
Zwisowiec ponadto nigdy nie klnie. Nawet jeśli ogląda telewizję, jest w domu sam i myśli sobie, że nie słyszy go nikt, zupełnie nikt nie powołany – też nie klnie. Nigdy też nie wrzeszczy: „Ja pani pokażę! Pani nie wie kim ja jestem”. Nie musi wrzeszczeć. Pani patrzy i widzi, że to właśnie zwisowiec. Z takich samych powodów nie wpisuje się on do różnych książek życzeń (pobożnych) oraz innych ksiąg dziękczynnych. Mało tego – mówić takiemu, że chleb będzie kosztował stówkę, to on nic. Mówić, że dwie, to też nic. Że trzy – on znów nic. Więc już dalej do takiego nie mówią, nie straszą, nawet nie perswadują, bo i po co.
Jak tak sobie pomyśleć trochę nad zwisowcami, to aż głowa zaczyna boleć: skąd się też tacy u nas biorą. A jak jeszcze dłużej pomyśleć, to trudno nie zapytać, czy aby ci zwisowcy całkiem są normalni. Któż to bowiem u nas uchodzi za człowieka normalnego? Ano taki przede wszystkim, który się wciąż denerwuje i nerwy ma mocno przez to ciągłe denerwowanie się zszarpane. Wybucha więc, jak wulkan, potem przeprasza. I znów się denerwuje. To właśnie jest normalne, albowiem gdzie, jak gdzie, ale u nas powodów do zdenerwowania jest wręcz bez liku. I to także jest normalne. Ponadto normalny człowiek wciąż o coś walczy, doznaje zawodów, rozczarowań, zbiera się do kupy i znów walczy. Także łokciami, żeby już nie wspominać o kułakach. I taki właśnie jest normalny. Natomiast zwisowiec – nic z tych rzeczy.
Trudno jest więc zrozumieć normalnemu, przeciętnemu człowiekowi prawdziwego zwisowca. Można wprawdzie zrozumieć kogoś, kto siedzi przed tym telewizorem i to siedzi spokojnie. Nie wierci się, nie syczy, nie stęka. Kto w końcu myśli przed telewizorem. Tutaj się patrzy. Bo po to telewizja pokazuje, żeby się ruszało, a jak się rusza to się patrzy. I o to właśnie chodzi. Człowiek lubi jak się rusza i ciekawy jest co też to może być i jak się to wszystko skończy. I to wszystko można zrozumieć. Ale zwisowiec mało tego, że nie reaguje na telewizję, nawet na to, co tam gadają, to nie reaguje on nawet i na to co gada jego własna, w domu przebywająca żona. Ona przy uchu gada – on nic. Ona nad uchem gada – on nic. Ona do ucha – a on znów nic. Bo taki jest właśnie zwisowiec – domowiec. Siedzi cicho i nic a nic nie poruszy go do żywego. Sądząc po tu i ówdzie rozlegających się małżeńskich porykiwaniach- zwisowców nie jest jeszcze zbyt wielu, ale już bywają, już można się z nimi spotkać.
Od domowego rzadszy jest tylko zwisowiec – patentowiec. Pani do takiego rzuca: „- Pan chce to załatwić możliwie jak najprędzej? Rozumiem. Więc tak. Proszę przynieść podanie, zaświadczenie, zdjęcia, potwierdzenie, zgodę rady, poświadczenie, notarialny odpis, upoważnienie, dowód, dowód na dowód, metrykę urodzenia, znaczki skarbowe…”. A zwisowiec na to nic. Tylko stoi i słucha. No to pani dorzuci jeszcze kilka nowych dokumencików. A on znów nic. Tylko słucha. Bo taki właśnie jest rasowy zwisowiec. I można ganiać go po kilkunastopiętrowym budynku. Od drzwi do drzwi. Całymi tygodniami. A on nic. Zupełnie nic.
Natomiast najpowszechniejszą odmianą zwisowca jest u nas zwisowiec – sklepowiec. Płci obojga. Słychać ich w sklepach różnej branży: są żarówki – nie, neonówki – nie, może krótkie, pod szafki kuchenne – nie, kontakty – nie, kable dwużyłowe – nie, bezpieczniki automatyczne – nie. A zwisowca szlag i tak nie trafia!
Zwisowców można spotkać też w pracy. Niczemu taki się nie dziwi, jakby wszystko już w życiu widział i pojąć zdołał, że świat nie po spirali leci lecz w kółko, w kółeczko i to, co było wróci za czas jakiś. Trzeba tylko spokojnie poczekać.
Zwisowca nie mylmy z człowiekiem na luzie. Tym bardziej, że niewielu już pamięta co to takiego ów luz w życiu. Zwisowiec to raczej specyficzny, nasz rodzimy sposób. Na co? Dla jednych na to, by nie zwariować (do końca), dla innych – by daremnie języka nie strzępić, a jeszcze dla innych – by nie robić po raz kolejny tego, co po wielokroć okazało się już zabierającym bezpowrotnie czas bezsensem.
Tadeusz Wojewódzki
Dziennik Bałtycki, 109 (12351) 17, 18, 19 maja 1985