ŁAŃCUCHY
Niejeden z czterdziestolatków zagrożony dzisiaj rolą dziadka naczytał się w latach dzieciństwa wierszyków oraz innych wytworów literackich różnych lotów lecz o nieustannie wysokim, mentorsko-dydaktycznym zacięciu. Brano nas w tych wierszydłach raz pod włos i na uczucie, innym razem na rozum, nawet jeśli jeszcze takowegoż nie zbywało.
Kiedy więc spadł pierwszy śnieg, a szlak nie trafił go do najbliższej lekcji języka polskiego, to zaraz pojawiała się czytanka o tym, jak pewien naukowiec pilnie pracował w swoim laboratorium. Coś tam odważał, mieszał i podgrzewał, a potom brał pod światło, do okna i przyglądał się wrzącemu jeszcze płynowi. Dalej mowa była o tym, jak chłopcy wracali właśnie ze szkoły i rzucali się kulkami ze śniegu. Do jednej z nich zaplątał się kamień. Pech chciał, że to ta właśnie kulka, z kamieniem w środku trafiła w okno przy którym stal nasz naukowiec. Stłuczona szyba, zbita kolba z wrzącym płynem, poparzona twarz naukowca – ten obraz musiał głęboko wryć się w pomiąć młodego człowieka.
Nie wiem czy przez to rzucaliśmy ślą śnieżkami mniej, czy byliśmy bardziej ostrożni. Znacznie dla mnie ważniejsze jest, że obrazek ów i wynikające zeń wnioski utkwiły mi w pamięci na tyle, by dzisiaj jeszcze ostrzegać maluchów, by w całkowicie niewinnej z pozoru zabawie dostrzegać niebezpieczeństwo faktycznie w niej tkwiące. Nie ma też czemu się dziwić. Wszak czym skorupka za miodu nasiąknie, tym na starość trąci.
Refleksja nad tym czym też ona jeszcze trąci i skąd się to bierze jest w rzeczy samej szukaniem w teraźniejszości echa dalekiej koniec końców przeszłości, echa, które współbrzmi z teraźniejszością, ale być może, że nakłada się na nią decydując o tym, jak ją widzimy, co w niej dostrzegamy i czego w niej szukamy. Kiedy już sobie tego echa obecność w naszym życiu uświadomić, to człowiek staje przed dylematem, czy to, co widzi faktycznie efektem jest tego echa czy też istnieje to coś samo przez się.
Przypomnieć sobie przecież wypada, że oprócz czytanek o śnieżynkach były jeszcze wierszyki o tym, jak ludzie układają się w długie bardzo łańcuchy, I tak górnik fedrował by piekarz miał czym w piecu napalić i chleb upiec. Szewc zjadł ów chleb i siły miał do klepania butów. Tym samym krawiec miał w czym pójść do pracy, by uszyć ubranie dla kogoś tam jeszcze. Ten znów robił coś dla innych, ci inni jeszcze dla innych i wszystko to wracało do górnika, który tylko fedrował. Treść tych mentorsko-dydaktycznych wytworów oraz ich forma różniły się miedzy sobą, ale sens ich był zawsze ten sami sprowadzał się do łańcuszka właśnie. Wynikało też z nich jasno, że każdy człowiek ogniwkiem jest w tym łańcuchu i jako ogniwko właśnie powinien robić to, co robi, gdyż inni też robią swoje. Robią nie dla siebie – dla innych, co z istoty łańcuszka wynika.
Dzisiaj nie wiem, czy świat faktycznie zaczyna się w łańcuszki układać, czy też takie jego widzenie efektem echa tamtego łańcuszka jest tylko, ale wydaje mi się, że odrzucenie łańcuszkowej wizji świata uniemożliwiłoby wręcz, zrozumienie naszej rzeczywistości. Ileż to bowiem razy dziennie słyszy się lub czyta o przedsiębiorstwach, które bardzo wielu rzeczy nie mogą, a mogłyby gdyby ktoś inny mógł, ale tamten nie może ze względu na kogoś innego, który wprawdzie chęci ma dobre, ale poza tym już niczego dobrego o nim powiedzieć nie można ze wzglądu na kogoś tam jeszcze innego, który także nie może. Dotyczy to produkcji, ale nadto decyzji, które głupie są i nie można ich zmienić tub których brak i nikt ich pojąc nie może. Jak w echu z tamtych, szkolnych lat ludzie układają się w długie łańcuchy niemożności: produkowania czegoś tam, zrobienia rzeczy słusznej i potrzebnej, ba – wręcz oczywistej. W łańcuchach tych nikt nic nie może, boć ogniwkiem jest tylko, a wszystkie ogniwka są przecież takie same i mogą tyle samo. Są one ponadto tak samo odpowiedzialne, w równym stopniu za ową niemożność winne, więc winny jest pierwszy lepszy z brzegu, pierwsze lepsze ogniwko lub nikt zgoła.
O tym, że ogniwka tkwiące w staroświeckim poczuciu odpowiedzialności nigdy nie czują się w tych łańcuchach w porządku oraz o tym, że karane przypadkowo ogniwka czują się i słusznie – straszliwie pokrzywdzonymi, nawet dodawać nie warto.
Obok łańcuszka niemożności istnieje drugi jeszcze – łańcuszek nieograniczonych możliwości. Jest to łańcuch ludzi – jak to się czasami mawia – dobrej, acz odpłatnej woli, ludzi mogących załatwić wszystko, czego nie sposób pojąć nawet egzystującym w łańcuszku niemożności. Od wagonu cementu – w czasach kiedy brakowało go na lekarstwo, poprzez pralkę automatyczną, zamrażarkę, i co tylko jeszcze wymierzysz sobie teraz, kiedy rzeczy tych wciąż brakuje. Ludzie – ogniwka z tego łańcucha twierdzą, że nie ma takiej sprawy, która nie dałaby się załatwić, popchać, przeforsować itd. Nie ma takiej sprawy. Jest tylko ryzyko. I koszty…
Łańcuch niemożności sączy w nas pesymizm, rezygnację, i poczucie niemożności, bezsensu działania. Za to łańcuch nieograniczonych możliwości budzi nadzieją, inwencją i ujawnia sens bezsensu. Egzystencja między tymi dwoma łańcuchami jest niczym końska kuracja, która jednych zwala z nóg, a innych czyni odpornymi na wszystko, co los przynieść zdoła, a ludzie ludziom uczynić.
I cóż tu się dziwić, że najmniej jest tych, którzy szukają dobrego kowala…
Dziennik Bałtycki, 289 (12224) 7 grudnia 1984
Tadeusz Wojewódzki